wtorek, 21 lutego 2012

21.02.2012

Otwarliśmy Księgę

Otwarliśmy księgę. Wołogda. Ponad trzystu tysięczne rosyjskie miasto nazywane przez swoich mieszkańców „północną stolicą" leżące około 500 km na północ od Moskwy. Miasto, które swymi narodzinami sięga początków drugiego tysiąclecia. Tutaj w górę wznoszą swe ręce liczne wieże prawosławnych cerkwi i wśród bicia dzwonów zanoszą jakby niemą modlitwę przed tron w niebiosach. Zapada wieczór, znowu ciemnością otulając szare jakby pomarszczone od odpadającej farby budynki wołogodzkiej starówki. One nie mogą konkurować z nowoczesnymi kilkunastopiętrowymi wieżowcami, ogłaszającymi nadejście nowego etapu historii. Zapaliliśmy świecę. Szerokimi ulicami mkną potoki samochodów, rykiem i blaskiem tysięcy białych, oraz żółtych świateł rozrywają gęstniejącą ciemność, i nocną ciszę, która już wkrótce położy do łóżek setki tysięcy zmęczonych mieszkańców. Na ołtarzu położyliśmy krzyż, a na nim białą hostię, cichy szept Boga, który tak się uniżył, dawno temu. Na podwórze szarego osiedla wyszła starsza kobieta zamaszystym ruchem rozsypując wokół siebie garść chleba. Wkrótce przylecą tu napuszone gołębie, gromadząc się na ucztę. Wlaliśmy już wino do flakonika. Wkrótce zacznie się i nasza uczta. Na parterze czteropiętrowego bloku, nieopodal centrum miasta zabłysło światło, malując jasnym blaskiem czoła opatulonych w ciemne kurtki i płaszcze ulicznych przechodniów. Na parterze zwykłego osiedlowego bloku zgromadziliśmy się, wokół otwartej księgi i zapalonej świecy. Na tę jedną godzinę w ciągu dnia nasze mieszkanko staje się świątynią. W Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen. I zalega cisza. Kładzie się na sercach delikatnym dotykiem przychodzącego z niebios. Cisza, na którą czekali, cisza której pragnęli, milczący dotyk Boga, którego poszukiwali w swym życiu. Katolicy pojawili się w Wołogdzie już w XIX wieku. Z głębokimi bruzdami na smutnych twarzach wyrzeźbionymi pazurem cierpienia i niedoli, przybyli tu zakładając swoje domy. Zesłańcy. Żołnierze, uczestnicy przegranych powstań listopadowego i styczniowego podzielili los tysięcy swoich rodaków, rozrzuconych po całym obszarze rosyjskiego imperium, z którymi historia okrutnie się obeszła. W Wołogdzie założyli swoje domy. Tęsknota w sercu stała się codzienną towarzyszką życia wygnańców. Lecz nie umarły te serca, których hart został stępiony młotem historycznej porażki. Pamiętali przecież słowa modlitwy. W sercach płonęła wiara. I nadzieja, że patrząc na to niebo, jakby obce, jakby inne, to przecież widzą ten sam podnóżek tegoż Pana, tak bliskiego, tak dobrego, tak znajomego. Jeszcze w sercach i umysłach nie ucichło święte „Ojcze nasz, który jesteś w niebie..." I pod Jego rodzicielką opiekę oddali swój wygnańczy los. Zakładali rodziny, rodziły się dzieci. Z czasem język rosyjski stawał się coraz bardziej swoim, jakby ojczystym, zwłaszcza dla tych, którzy rodzili się i dorastali już w tej nowej ojczyźnie. Lecz patrząc na niebo nie przestali się gromadzić na modlitwie, walczyli by zachować, by ustrzec w sercu swoim i swoich dzieci to, co dla nich było najcenniejsze. Już 29 marca 1962 roku w Wołogdzie zgodnie z decyzją Ministerstwa Spraw Wewnętrznych otworzono katolicki dom modlitwy. Tak narodziła się parafia, która z biegiem lat rosła i rozwijała się, dzięki Bożej łasce wspierającej trudy księży pracujących jednocześnie tutaj i w innych miejscowościach, oddalonych czasami nawet o setki kilometrów. Mijały lata, na wołogdzkich cmentarzach zaczęły pojawiać się pierwsze groby, nad którymi rozpościerały swe ramiona katolickie krzyże, znak wiary, którą zachowały mężne serca, znak wiary i nadziei, którą przekazali swoim dzieciom i wnukom, znak miłości, którą zaszczepili w sercach przyszłych pokoleń. Miłości do krzyża, której nie zabrakło w sercach tych, którzy zostali na tej smaganej biczem wschodnich mrozów ziemi. Podjęli trud. Już w 1913 roku, 27 października uroczyście został poświęcony katolicki kościół pod wezwaniem Podwyższenia Krzyża Świętego w Wołogdzie. Jego wieża do dziś wznosi swą rękę na chwałę Pana Niebios, jakby ojcowską dłonią chcąc przygarnąć i przytulić tych, którzy uciekają się do jego przybytków, którzy żywią tę samą co ich przodkowie nadzieję. Tej jesieni 1923 roku biły dzwony. Tłum zebrany u stóp nowego kościoła wołał „, święć się Imię Twoje" oddając Panu Niebios chwałę i to północne miasto pod Ojcowską opiekę. Lecz dzisiaj te mury milczą. Błękitne niebo nad Wołogdą zasłoniły smoliście czarne chmury Nadeszły trudne lata. W 1922 roku zostają skonfiskowane niektóre paramenty liturgiczne i część majątku znajdującego się w kościele. W końcu lat 20tych został aresztowany o. Jan Worslaw proboszcz parafii. Dnia 30 grudnia 1929 roku decyzją władz miejskich katolicki kościół został zamknięty, a parafia uległa likwidacji. Ucichło radosne alleluja, zgięto kark i zamknięto usta dumnej wieży, która odtąd musiała patrzeć na poniżenie swego ludu. Przepadł gdzieś radosny dźwięk dzwonu, zastąpiony teraz przez ciszę, która głosiła już tylko pustkę, Lecz nie umarły te serca, których hart został stępiony młotem prześladowań. W ciszy swoich domów zbierali się, w milczeniu swoich pokoi otwierali księgę: w górę serca, wznosimy je do Pana. I czytali słowa pozostawione im jak kotwica, której można się trzymać w czas nawałnicy: „Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie … cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda...". I podjęli trud. I choć kościelna wieża zamilkła na długie dziesięciolecia … Ja Ciebie chrzczę ... w ciszy domowych piwnic … w imię Ojca … potajemnie … i Syna … pod osłoną nocy … i Ducha Świętego. Amen. … W ukryciu wciąż rozbrzmiewało: Wierzę! Wierzę w Jednego Boga. Okazali się wierni. Pokazali, jak bardzo kochają. Odchodzili z tej ziemi ze świętym znakiem w gorejącym sercu, które nie umierało z nimi, lecz ciągle żyło pałając nadzieją zmartwychwstania. Odchodzili patrząc na milczące mury świętego miejsca i wieżę, z której ściągnięto krzyż. A nad ich grobami rozpościerały swe deszczowe płaszcze, ciemne chmury wciąż bijąc się z wiatrem o panowanie nad niebem. Nad grobami stali ich synowie, stały ich córki. I wnuki. A w ich pochylonych smutku postaciach jaśniała owa święta cisza, modlitwa powstańców, modlitwa ojców, która nie zamilkła, lecz rozbrzmiała w ustach i sercach następnych pokoleń. Ojcze nasz … któryś jest w Niebie … niech przyjdzie twoje królestwo … Zza stalowo szarych obłoków raz po raz wyglądało złote oko słońca, ogrzewając ciepłym blaskiem pomarszczone smutkiem czoła wołogodzkich katolików. Mieli w sercach tę samą nadzieję. Tą samą siłę i pragnienie. Oni podjęli trud swych ojców. Wierzę! Wierzę w Ciebie Bożę żywy! Pamiętam. W Trójcy Jedyny Prawdziwy. Nieśmiały blask słońca zapowiadał już rychły koniec deszczu, zapowiadał błękit nieba, który już wkrótce miał się ukazać. Amen. Mijały lata. Miasto się rozwijało, rosły wieżowce gęstniały arterie starego miasta zmierzającego powoli w trzecie tysiąclecie. Samotna wieża smagana deszczem, otulana wiatrem wciąż opowiadała kolejnym pokoleniom historię wiary jej budowniczych. I choć ogołoconą ją, nie przestała głosić krzyża, który mocno wbiła w serca wołogodzkich katolików końca XX wieku. I oni podjęli trud swoich ojców. Na początku lat 90tych na biurko Jego ekscelencji Abp. Tadeusza Kondrusiewicza ordynariusza diecezji Moskiewskiej wpłynęło pismo – prośba o zatwierdzenie statusu parafii Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Wołogdzie. Także władze miejskie wydały wkrótce zgodę na oficjalne zarejestrowanie katolickiej wspólnoty parafialnej. Nie zwrócono jednak budynku świątyni. Tak odrodziła się parafia. I trwa do dziś. Po latach milczenia, rozległo się głośne „Dzięki składajmy Panu Bogu naszemu". Pierwsza msza św. w nowej, jakby powstałej z martwych parafii odbyła 25 grudnia 1993 roku. Do stałej pracy w Wołogdzie został przeznaczony O. Jan Bocian , zakonnik werbista. Początki nie były łatwe. Kapłan mógł przyjeżdżać zaledwie raz w miesiącu, wokół niego gromadziła się garstka wiernych. Na początku nie było stałego miejsca. Trzeba było wynajmować jakieś pomieszczenie albo po prostu odprawiać msze w mieszkaniach parafian. Lecz ogień znowu płonął. Świetlisty płomień, który z zawziętością próbowano zagasić, zachował swój oczyszczający żar. Ostrze czasu nie przytępiło ducha, którego przynieśli ze sobą strudzeni powstańcy. Mijały lata. Młodziutka wspólnota się umacniała. W 1996 roku o. Jana zastąpił inny werbista, o. Jerzy Jagodziński. On postarał się o zakupienie stałego mieszkania, w którym została zorganizowana niewielka kaplica. Na tej samej ulicy do dziś dziś stoi kościół, milczący świadek wiary odważnych żołnierzy i ich potomków. 25 grudnia 1996 roku, dokładnie trzy lata od pierwszej mszy w północnej stolicy została poświęcona katolicka kaplica pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Radosne Alleluja brzmiało już w każdą niedzielę w uszach i sercach wołogodzkich parafian. Mijały lata, w małej kapliczce na osiedlu pojawiały się nowe twarze, będące owocem wiary pokoleń, owocem nadziei tak wielu, którzy ich poprzedzili, owocem łaski Boga, który pamiętał o tej smaganej mrozami ziemi. Wspólnota dynamicznie się rozwijała, uparcie wsłuchując się w słowa starej księgi „nie bój się mała trzódko, bo spodobało się Panu dać wam królestwo... „. Z czasem pojawiali się nowi kapłani, a także siostry zakonne ze Zgromadzenia Służebnic Ducha Świętego, nie szczędzące swoich sił dla dobra parafii. Eucharystia w małej kapliczce wkrótce zaczęła być sprawowana codziennie. Już w 1999 roku miała miejsce pierwsza komunia św. dwóch najmłodszych parafian. Pierwsza po 70cioletniej przerwie. Były też i smutne chwile. Historia raz jeszcze okrutnie się obeszła ze dumną wieżą, niegdyś wyciągającą znak krzyża nad miastem. W latach 90tych budynek kościoła, budowanego trudami i nadzieją wołogodzkich parafian początku XX wieku, został sprywatyzowany. Otwarto stare drzwi, do środka wniesiono stoliki, fotele, piece. Milczące mury niegdyś wyśpiewujące chwałę Bogu, niegdyś wsłuchujące się w łzy i modlitwy uciśnionych, teraz wypełniły się tłumami klientów nowej w mieście „restauracji". Dym kadzidła został zastąpiony dymem papierosów rozbijającym się smolistą strugą o milczące mury, dźwięk dzwonu ustąpił dudnieniu nowoczesnej muzyki. O posadzkę wygładzoną kolanami klęczących stukały obcasy tańczących młodych pań, nieświadomych zaszczytnej przeszłości tego miejsca. Wesela i bale, dyskoteki i przyjęcia wypełniły ściany, które ciągle jeszcze zachowały pamięć o chwale Boga, wyśpiewywanej ustami wiernych. Lecz chwała ta nie umilkła. Kilkadziesiąt metrów dalej, na drugiej stronie tej samej ulicy, każdego wieczoru i w każdą niedzielę gromadzi się gróbka ludzi by zapalić świecę. Łamiemy chleb. Chwałą Boga w Wołogdzie nie umilkła. Brzmi ona do dziś. Dziedzice wiary i ducha przykrytych kurzem historii powstańców podjęli ten trud. Codziennie się zbieramy, wieczorem, kiedy sznury samochodów z hukiem silników wyjeżdża na zatłoczone ulice, gromadzimy się wokół ołtarza, kiedy tłumy wypełniają stoiska wielu miejskich marketów. Zbieramy się jak gołębie szukające chleba w chłodzie wieczoru. Otwieramy księgę. Pan z wami … Słowa ewangelii według … I nastaje cisza. Ta sama cisza głęboka cisza, która uspokoiła zbolałe serca samotnych, stęsknionych powstańców. I zapala się światło. Ten sam blask, który jaśniał nadzieją w życiu naszych ojców, ta sama siła z nieba rodem, gotowa i sposobna przemieniać świat. Nienawiść zastąpić przebaczeniem, wrogość zniszczyć pokojem. Ta sama miłość, która podnosi z brudu biednego i sadza na tronie, ta sama miłość, która kocha życie i życie daje. Nasi ojcowie przekazali nam życie. Ten bezcenny dar, życie w Chrystusie. Razem z pierwszym znakiem krzyża, z pierwszym „wierzę" przynieśli ze sobą światło, które jaśniało, i jaśnieje w sercach wielu, których spotkali, i którzy jak oni uwierzyli nadziei. Dziś Wołogda jest już innym miastem. Przecież weszła w XXI wiek. Miastem, które patrzy w przyszłość żywiąc pragnienie rozwoju, pomyślności i szczęśliwego życia. I temu miastu chcemy nieść pokój. Chcemy mu dać światło, nadzieję życia wiecznego, wierząc, że chleb, który łamiemy jest przebłaganiem za zło tego świata. Za każdą łzę i ból, za każdą ranę i krzyk, za każdą hańbę i upodlenie, to jest kielich krwi … która za was będzie wylana. Jesteśmy świadomi wielkiego dziedzictwa. Dziedzictwa nie tylko mężnych powstańców ale i tych, od których oni przejęli światło nadziei. Tysięcy pokoleń, którzy przed nami szli. Odważnie kroczyli przez życie niosąc światu słowa starej księgi „Bóg tak umiłował świat, że Syna swego dał..." dziedzictwa, którym należy się dzielić, światła podarowanego ludzkości, przez Boga, który tak się uniżył. Tak dawno temu. I ten skarb chcemy przekazać. Dziś parafia w Wołogdzie cieszy się już swym : „malutkim dzieckiem". W oddalonym o 130 km. dalej mieście Czerepowiec co sobotę gromadzi się garstka ludzi. Na terenie byłej kotłowni ustawiają stolik, na nim biały obrus. I wsłuchując się w słowa starej księgi, dają świadectwo wiary, która jaśnieje miłością, w tym tak potrzebującym ludzkiego ciepła zmarzniętym mieście. „Tak Bowiem Bóg umiłował świat, że Syna Swego Jednorodzonego dał, aby każdy kto w Niego wierzy miał życie wieczne". Bo świat tak bardzo potrzebuje nadziei. Potrzebuje życia, które płynie z tych słów. Potrzebuje Boga, o którym daje świadectwo nowa, powstała zaledwie w ubiegłym roku „małą trzódka" Czerepowieckich katolików. Ta wspólnota jest filią wołogodzkiej parafii, owocem miłości do krzyża płonącej w sercach zapomnianych pokoleń. O ich wierze świadczy dumna wieża bez krzyża, na którą patrzę każdego dnia. W sercu słyszę wtedy słowa, wypowiadane ustami tysięcy pokoleń, wargami miliardów, którzy przede mną patrzyli na to samo niebo w różnych miejscach świata. Patrząc na te mury słyszę wyraźnie ich słowa: „Wierzę w Jednego Boga, Ojca Wszechmogącego … i w Jezusa Chrystusa Pana naszego … wierzę w Ducha Świętego Pana i Ożywiciela" Dziedzictwo wiary, dziedzictwo życia wiecznego. Nie wolno nam o nim milczeć. W obecnym czasie pojawiła się możliwość zakupu budynku wołogodzkiego kościoła przez wspólnotę katolików. Nasi parafianie z nadzieję i radością przyjęli tę wiadomość. Drodzy czytelnicy i przyjaciele, bracie i siostry w Chrystusie Panu naszym, pamiętajcie o nas. Pamiętajcie w waszych modlitwach. Bo i my chcemy podjąć trud naszych ojców.

niedziela, 5 lutego 2012

luty 2012

Wieczór, 18:00. Zapaliliśmy znów świece. Wkrótce się zacznie. Starsza pani już stoi w drzwiach. Ona zawsze przychodzi pierwsza. Za oknami gęstnieje mrok. Szybko mknące postacie otulone w ciemne płaszcze i puchowe kurtki migają pod naszymi oknami szarością swych zmarzniętych, smutnych twarzy. Raz po raz błyskają światła samochodów, rzucając osobliwe cenie na wnętrze naszej ciasnej kapliczki. One tylko na chwilę rozpraszają noc. Kiedy przejadą, kiedy zgaśnie ich światło, znowu nastaje ciemność. Starsza pani podeszła już do ambony. Szeleszczą stare stronice poszarzałego lekcjonarza. Zaraz się zacznie. Suche wargi poruszają się bezdźwięcznie, kiedy bystry jeszcze wzrok śledzi i wyłapuje z uwagą każdą literę dzisiejszego mszalnego czytania. Zaraz się zacznie. Na ołtarzu stoi już kielich, a na nim biała hostia, cichy chleb, łagodny dotyk Boga, którego szuka co wieczór doświadczona przez życie starsza kobieta. To w Jego dłonie kładzie codziennie swe zmagania i trudy swojej córki. W Jego cieple ogrzewa swą duszę i niesie do domu światło, ciepły blask, który rozprasza mroki serc. Widziałam człowieka, mężczyznę w sile wieku, upadł, nie mógł wstać... zdziwił się, że jakaś staruszka dosłownie podbiegła i podniosła go z ziemi z troską i z obawą na pomarszczonej smutkami twarzy. Zaraz się zacznie. Staruszka w milczeniu oczekuje na te pierwsze słowa. Pan z wami. W górę serca. Wznosimy je do Pana. To dla Niego tu są. To Jego potrzebują i i Jego szukają, na to spotkanie pełne delikatności i ciszy, na dotyk czegoś innego niż gwar i krzyk czekają cały tydzień. Pan z wami. Dlatego co niedziela tu przychodzą. Młodzi i starsi, studenci, dyrektorzy i renciści, adwokat i ochroniarz z lotniska – wznosimy je do Pana. Kruszyna chleba, flakonik wina ich tu przyciągają Dlaczego? Dlaczego w ten jedyny wolny dzień w tygodniu nie pozostać w domu jak tysiące innych? Dlaczego nie leżeć w swym łóżku, czego szukacie w ciasnej i dusznej kapliczce, w której pod koniec mszy powietrze staje staje się ciężkie i jakby tłuste. gdzie po godzinie już nie ma czym oddychać? Nie mają kościoła. Mają tylko te ciasne cztery ściany. I dwóch księży, którzy przyjmują ich w swoim mieszkaniu. W bloku. W zwykłym osiedlowym bloku. Patrzą na Niego. Biały chleb, kruszyna dobroci, cicha obecność. Święte milczenie, echo świętych słów – To jest Ciało Moje za was wydane … za nas, za porażki i kłamstwa, za pomyłki i zło, za krzyk, gniew i żądzę zemsty, za każdą łzę która z oka dziecka wypłynęła od założenia świata, za każdy ból i krew rozlaną z nienawiści, za każdą truciznę w sercu młodego człowieka, za każdą śmierć i ból duszy … to jest kielich krwi mojej … która za was … będzie ... wylana. Dlatego tu są. Dlatego tak gorliwie przychodzą. Święta obecność. Przedziwny pokarm. Światło dla serca. Pokój dla duszy. Siła. I siła, z którą można iść dalej, siła która niesie ich przez życie. Moc, pokonująca zło. Dlatego tu są. Przychodzą do źródła. Czerpią. I karmią innych. Ogrzewają serca. „Robię to potajemnie. Co takiego spytałem? Moje dziewczyny, wychowanki domu dziecka. Raz w tygodniu prowadzę je do prawosławnej cerkwi. Same by nie poszły. Raz w tygodniu staję z nimi przed złotymi ikonami Chrystusa i Maryi. Patrzę jak się modlą. Trudne mają życie. Jedna z nich powtórzyła mi słowa swojej mamy: „dla mnie wszystko jedno czy jesteś moim dzieckiem, możesz umrzeć, nie chcę cię" patrzę na ich łzy i modlę się z nimi. Raz w tygodniu, potajemnie". Tu panuje wolność sumienia, ale nie wszyscy to rozumieją, nie wszyscy się zgadzają. Szefowa domu dziecka jest wrogiem wszelkiej religii. „Więc jej nie mówię, że stoimy przed ikoną, więc jej nie mówię, że już jestem matką chrzestną dziecka, które utraciło miłość i ciepło swej ziemskiej matki". Widziałem słony ślad gorzkiej łzy na jej policzku. Pani pedagog domu dziecka w Wołogdzie, parafianka Rzymsko Katolickiej Parafii Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny uśmiechnęła się smutno. Ona zarabia nie więcej jak 600 złotych. Co niedziele przychodzi się ogrzać się w cieniu tych słów. Pan z wami. W blasku tej świecy. W górę serca. W ciszy Świętego: Błogosławieni jesteście, gdy prześladują was … przychodzi i klęka … błogosławieni, którzy się smucą … patrzy na krzyż … błogosławieni ubodzy … zadzwoniła do mnie wieczorem. „Czy ojciec już wrócił z Czerepowca? Dziś straszny mróz, bałam się że ojciec zmarznie". Błogosławieni miłosierni. Tak wierzę. Mocno wierzę, że moi parafianie są błogosławieni. Bo Pan ukochał ubogich. Bo Jezus Chrystus ukochał smutnych i pogardzanych. Umiłował tych, których sam znalazł, którzy przyszli do Niego, którzy ufają w Jego dobroć. Ukochał tych, których szuka. Dzwonek do drzwi. Otwieram. Wyższa ode mnie barczysta postać patrzy ostrym wzrokiem swych brązowych jak ziemia oczu. Widzę dwugłowego orła na ramieniu, czerwone ozdoby oficerskie. Mundur policjanta. Kiedy rozmawiałem z nim widziałem upór i zdecydowanie. „Chce być katolikiem. Chce się ochrzcić". Przyszedł potajemnie. Tam u nich w szkole oficerskiej źle patrzą na tych, którzy mają coś wspólnego z religią. Mówił tak cicho. Chciałem mu pomóc. Otworzyć drogę, już przecież dostrzega światło. Już czuje jego blask, już słyszy kroki Tego, który się zbliża. Potrzebne jest przygotowanie. Aby przyjąć chrzest musimy cię przygotować. Kiwnął głową. Może się bał?A może po prostu zrozumiał? To nie jest dla niego łatwe. Aby tu przychodzić musi otrzymać pozwolenie. „Rozerwali mi różaniec. Zabrali i na moich oczach zniszczyli." On już Go zobaczył. Światłość, która go znalazła. „Proszę ojca czy mogę o coś spytać? Czy ja mogę … czy mnie wolno się modlić?" Błogosławieni. Tak wierzę, że moi parafianie, są spadkobiercami błogosławieństwa ubogich. Bo szukają. Bo pragną czystego serca, bo Boga chcą oglądać w Jego blasku, chcą radować się Jego pięknem. Chcą cieszyć Jego ciszą. Tu w Wołogdzie, mieście 500 km na północ od Moskwy żyje ponad 300 tysięcy mieszkańców. Wśród nich są i katolicy. I ci którzy Katolikami pragną się stać. I wielu ludzi poszukujących Boga. Często trafiają do sekt. Bo tego pragnienia z serca nie da się wyrwać. Głodu życia, wartości większej i trwalszej niż konto w banku. Nie da się usunąć z serca ludzkiego pragnienia miłości, nadziei która ma prawo ufać. Miłości nieśmiertelnej. Ufności , która z odwagą patrzy na cierpienie, która nie klęka przed złem, która zło pokonuje. Bóg kroczy. Idzie przez nasze życie do naszych serc. I woła i kołaczę, klęka i myje nasze nogi. To chcemy im dać. Jego miłość. Garstce tych, którzy tu przychodzą co niedziela lub raz na pół roku, tym którzy przychodzą tu z pytaniami i ze łzami, tym którzy są głodni słów pełnych ciszy, pełnych świętości, głodnych chleba, który nie wysycha lecz staje się pokarmem duszy. Nie tylko w Wołogdzie łamiemy ten chleb, nie tylko tu rozbłyska to światło. Czerepowiec. 130 km dalej. Przemysłowe miasto. Tam nawet ciasnej kapliczki w mieszkanku nie ma. Garstka katolików gromadzi się wokół zapalonej świecy stojącej na podrapanym chwiejącym się niskim stoliku. Co sobota w godzinie miłosierdzia stawiamy na nim krzyż. Nastaje cisza. Za krzyżem stoi kielich. Pan z wami. I tu w Czerepowcu w byłej kotłowni gdzie przychodzi katolikom zbierać się na mszy świętej, Chrystus przychodzi, patrząc z wysokości krzyża. Spogląda z wysokości białej hostii. Widzi ich serca, widzi życie pełne niepokoju i trosk, widzi sumienia, które pragną czystości, widzi starania i prace nad sobą, widzi ich wiarę, która jaśnieje choć małym to jednak jasnym blaskiem w szarości i warkocie hucznego miasta i zabieganego społeczeństwa. Tu w tej kotłowni jest ich kościół. Tu przy tym małym stoliczku, nad którym trzeba się pochylić by zapalić świecę jest ich katedra i chór, jest ogień, który ogrzewa ich serca i wskazuje drogę. Drogę do Domu. Do Domu Ojca, który czeka. I woła. Krzyczy słowami Swego Syna, szepcze ustami kapłana: błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości … albowiem będą pocieszeni. Jeszcze parę miesięcy temu było ich tu tylko dwóch. I zdawało się, że ten blask jest taki mały. Modlitwa tak niedostrzegalna. Chwała Ci Panie. I część Tobie Trójjedyny za blask świecy, którą możemy co dnia zapalać wspominając Twoją obecność. Już 19:00. Kolejny samochód wjechał na plac przywożąc strudzonego całym dniem pracy kierowcę. Starsza pani się uśmiecha. Dziękuję ojcu. Tak mi znowu jakoś lżej. Dziękuję. Idzie do domu. Do swej córki. Mija latarnię i płot. Jej oczy na chwile zatrzymują się na pobliskim budynku. Wzrok z ciepłym uczuciem przywiązania obejmuje ceglaną budowlę o dużych drewnianych drzwiach. Jest w tych murach coś bardzo znajomego, cennego, drogiego sercu. Wysoka wieża wznosi swe ramię w niebo jakby ręce do modlitwy. Wzrok mimowolnie zatrzymuje się na jej szczycie. Dawno temu, ściągnięto stamtąd krzyż. Dawno temu katolikom w Wołogdzie odebrano kościół. Ich kościół, który stoi zaledwie kilkadziesiąt metrów od mieszkanka gdzie się modlą. Każdego dnia go mijają, każdego wieczoru patrzą na niego z okna. Jego święte milczące wnętrze kryje dziś stoliki i krzesła, scenę i garderobę. Tam pracują kelnerki i kucharze. Zabrano go katolikom. Uczyniono zeń restaurację. A jego majestatyczna wieża wyciągając się nad przechodniami milcząc opowiada historię: o zgiętych kolanach, o łzach spadających na ziemię, o ostatniej drodze do raju tych którzy tu się modlili. Pamięta każde zdrowaś Maryjo Pełna Łaski i każdą pierwszą ciszę dziecięcego serca, które pierwszy raz przyjęło biały chleb, ciepły dotyk Boga. Przeżegnała się i poszła do domu. Powiedzieli im, że mogą sobie ten kościół kupić. Zapada cisza. Miasto zasypia. Spojrzałem na ciemne nocne niebo. Jutro znowu przyjdzie starsza pani. Znowu połamiemy chleb. Jeszcze raz spojrzymy na krzyż. I wzniesiemy serca.
O. Krzysztof Grzybek SVD