niedziela, 5 lutego 2012

luty 2012

Wieczór, 18:00. Zapaliliśmy znów świece. Wkrótce się zacznie. Starsza pani już stoi w drzwiach. Ona zawsze przychodzi pierwsza. Za oknami gęstnieje mrok. Szybko mknące postacie otulone w ciemne płaszcze i puchowe kurtki migają pod naszymi oknami szarością swych zmarzniętych, smutnych twarzy. Raz po raz błyskają światła samochodów, rzucając osobliwe cenie na wnętrze naszej ciasnej kapliczki. One tylko na chwilę rozpraszają noc. Kiedy przejadą, kiedy zgaśnie ich światło, znowu nastaje ciemność. Starsza pani podeszła już do ambony. Szeleszczą stare stronice poszarzałego lekcjonarza. Zaraz się zacznie. Suche wargi poruszają się bezdźwięcznie, kiedy bystry jeszcze wzrok śledzi i wyłapuje z uwagą każdą literę dzisiejszego mszalnego czytania. Zaraz się zacznie. Na ołtarzu stoi już kielich, a na nim biała hostia, cichy chleb, łagodny dotyk Boga, którego szuka co wieczór doświadczona przez życie starsza kobieta. To w Jego dłonie kładzie codziennie swe zmagania i trudy swojej córki. W Jego cieple ogrzewa swą duszę i niesie do domu światło, ciepły blask, który rozprasza mroki serc. Widziałam człowieka, mężczyznę w sile wieku, upadł, nie mógł wstać... zdziwił się, że jakaś staruszka dosłownie podbiegła i podniosła go z ziemi z troską i z obawą na pomarszczonej smutkami twarzy. Zaraz się zacznie. Staruszka w milczeniu oczekuje na te pierwsze słowa. Pan z wami. W górę serca. Wznosimy je do Pana. To dla Niego tu są. To Jego potrzebują i i Jego szukają, na to spotkanie pełne delikatności i ciszy, na dotyk czegoś innego niż gwar i krzyk czekają cały tydzień. Pan z wami. Dlatego co niedziela tu przychodzą. Młodzi i starsi, studenci, dyrektorzy i renciści, adwokat i ochroniarz z lotniska – wznosimy je do Pana. Kruszyna chleba, flakonik wina ich tu przyciągają Dlaczego? Dlaczego w ten jedyny wolny dzień w tygodniu nie pozostać w domu jak tysiące innych? Dlaczego nie leżeć w swym łóżku, czego szukacie w ciasnej i dusznej kapliczce, w której pod koniec mszy powietrze staje staje się ciężkie i jakby tłuste. gdzie po godzinie już nie ma czym oddychać? Nie mają kościoła. Mają tylko te ciasne cztery ściany. I dwóch księży, którzy przyjmują ich w swoim mieszkaniu. W bloku. W zwykłym osiedlowym bloku. Patrzą na Niego. Biały chleb, kruszyna dobroci, cicha obecność. Święte milczenie, echo świętych słów – To jest Ciało Moje za was wydane … za nas, za porażki i kłamstwa, za pomyłki i zło, za krzyk, gniew i żądzę zemsty, za każdą łzę która z oka dziecka wypłynęła od założenia świata, za każdy ból i krew rozlaną z nienawiści, za każdą truciznę w sercu młodego człowieka, za każdą śmierć i ból duszy … to jest kielich krwi mojej … która za was … będzie ... wylana. Dlatego tu są. Dlatego tak gorliwie przychodzą. Święta obecność. Przedziwny pokarm. Światło dla serca. Pokój dla duszy. Siła. I siła, z którą można iść dalej, siła która niesie ich przez życie. Moc, pokonująca zło. Dlatego tu są. Przychodzą do źródła. Czerpią. I karmią innych. Ogrzewają serca. „Robię to potajemnie. Co takiego spytałem? Moje dziewczyny, wychowanki domu dziecka. Raz w tygodniu prowadzę je do prawosławnej cerkwi. Same by nie poszły. Raz w tygodniu staję z nimi przed złotymi ikonami Chrystusa i Maryi. Patrzę jak się modlą. Trudne mają życie. Jedna z nich powtórzyła mi słowa swojej mamy: „dla mnie wszystko jedno czy jesteś moim dzieckiem, możesz umrzeć, nie chcę cię" patrzę na ich łzy i modlę się z nimi. Raz w tygodniu, potajemnie". Tu panuje wolność sumienia, ale nie wszyscy to rozumieją, nie wszyscy się zgadzają. Szefowa domu dziecka jest wrogiem wszelkiej religii. „Więc jej nie mówię, że stoimy przed ikoną, więc jej nie mówię, że już jestem matką chrzestną dziecka, które utraciło miłość i ciepło swej ziemskiej matki". Widziałem słony ślad gorzkiej łzy na jej policzku. Pani pedagog domu dziecka w Wołogdzie, parafianka Rzymsko Katolickiej Parafii Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny uśmiechnęła się smutno. Ona zarabia nie więcej jak 600 złotych. Co niedziele przychodzi się ogrzać się w cieniu tych słów. Pan z wami. W blasku tej świecy. W górę serca. W ciszy Świętego: Błogosławieni jesteście, gdy prześladują was … przychodzi i klęka … błogosławieni, którzy się smucą … patrzy na krzyż … błogosławieni ubodzy … zadzwoniła do mnie wieczorem. „Czy ojciec już wrócił z Czerepowca? Dziś straszny mróz, bałam się że ojciec zmarznie". Błogosławieni miłosierni. Tak wierzę. Mocno wierzę, że moi parafianie są błogosławieni. Bo Pan ukochał ubogich. Bo Jezus Chrystus ukochał smutnych i pogardzanych. Umiłował tych, których sam znalazł, którzy przyszli do Niego, którzy ufają w Jego dobroć. Ukochał tych, których szuka. Dzwonek do drzwi. Otwieram. Wyższa ode mnie barczysta postać patrzy ostrym wzrokiem swych brązowych jak ziemia oczu. Widzę dwugłowego orła na ramieniu, czerwone ozdoby oficerskie. Mundur policjanta. Kiedy rozmawiałem z nim widziałem upór i zdecydowanie. „Chce być katolikiem. Chce się ochrzcić". Przyszedł potajemnie. Tam u nich w szkole oficerskiej źle patrzą na tych, którzy mają coś wspólnego z religią. Mówił tak cicho. Chciałem mu pomóc. Otworzyć drogę, już przecież dostrzega światło. Już czuje jego blask, już słyszy kroki Tego, który się zbliża. Potrzebne jest przygotowanie. Aby przyjąć chrzest musimy cię przygotować. Kiwnął głową. Może się bał?A może po prostu zrozumiał? To nie jest dla niego łatwe. Aby tu przychodzić musi otrzymać pozwolenie. „Rozerwali mi różaniec. Zabrali i na moich oczach zniszczyli." On już Go zobaczył. Światłość, która go znalazła. „Proszę ojca czy mogę o coś spytać? Czy ja mogę … czy mnie wolno się modlić?" Błogosławieni. Tak wierzę, że moi parafianie, są spadkobiercami błogosławieństwa ubogich. Bo szukają. Bo pragną czystego serca, bo Boga chcą oglądać w Jego blasku, chcą radować się Jego pięknem. Chcą cieszyć Jego ciszą. Tu w Wołogdzie, mieście 500 km na północ od Moskwy żyje ponad 300 tysięcy mieszkańców. Wśród nich są i katolicy. I ci którzy Katolikami pragną się stać. I wielu ludzi poszukujących Boga. Często trafiają do sekt. Bo tego pragnienia z serca nie da się wyrwać. Głodu życia, wartości większej i trwalszej niż konto w banku. Nie da się usunąć z serca ludzkiego pragnienia miłości, nadziei która ma prawo ufać. Miłości nieśmiertelnej. Ufności , która z odwagą patrzy na cierpienie, która nie klęka przed złem, która zło pokonuje. Bóg kroczy. Idzie przez nasze życie do naszych serc. I woła i kołaczę, klęka i myje nasze nogi. To chcemy im dać. Jego miłość. Garstce tych, którzy tu przychodzą co niedziela lub raz na pół roku, tym którzy przychodzą tu z pytaniami i ze łzami, tym którzy są głodni słów pełnych ciszy, pełnych świętości, głodnych chleba, który nie wysycha lecz staje się pokarmem duszy. Nie tylko w Wołogdzie łamiemy ten chleb, nie tylko tu rozbłyska to światło. Czerepowiec. 130 km dalej. Przemysłowe miasto. Tam nawet ciasnej kapliczki w mieszkanku nie ma. Garstka katolików gromadzi się wokół zapalonej świecy stojącej na podrapanym chwiejącym się niskim stoliku. Co sobota w godzinie miłosierdzia stawiamy na nim krzyż. Nastaje cisza. Za krzyżem stoi kielich. Pan z wami. I tu w Czerepowcu w byłej kotłowni gdzie przychodzi katolikom zbierać się na mszy świętej, Chrystus przychodzi, patrząc z wysokości krzyża. Spogląda z wysokości białej hostii. Widzi ich serca, widzi życie pełne niepokoju i trosk, widzi sumienia, które pragną czystości, widzi starania i prace nad sobą, widzi ich wiarę, która jaśnieje choć małym to jednak jasnym blaskiem w szarości i warkocie hucznego miasta i zabieganego społeczeństwa. Tu w tej kotłowni jest ich kościół. Tu przy tym małym stoliczku, nad którym trzeba się pochylić by zapalić świecę jest ich katedra i chór, jest ogień, który ogrzewa ich serca i wskazuje drogę. Drogę do Domu. Do Domu Ojca, który czeka. I woła. Krzyczy słowami Swego Syna, szepcze ustami kapłana: błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości … albowiem będą pocieszeni. Jeszcze parę miesięcy temu było ich tu tylko dwóch. I zdawało się, że ten blask jest taki mały. Modlitwa tak niedostrzegalna. Chwała Ci Panie. I część Tobie Trójjedyny za blask świecy, którą możemy co dnia zapalać wspominając Twoją obecność. Już 19:00. Kolejny samochód wjechał na plac przywożąc strudzonego całym dniem pracy kierowcę. Starsza pani się uśmiecha. Dziękuję ojcu. Tak mi znowu jakoś lżej. Dziękuję. Idzie do domu. Do swej córki. Mija latarnię i płot. Jej oczy na chwile zatrzymują się na pobliskim budynku. Wzrok z ciepłym uczuciem przywiązania obejmuje ceglaną budowlę o dużych drewnianych drzwiach. Jest w tych murach coś bardzo znajomego, cennego, drogiego sercu. Wysoka wieża wznosi swe ramię w niebo jakby ręce do modlitwy. Wzrok mimowolnie zatrzymuje się na jej szczycie. Dawno temu, ściągnięto stamtąd krzyż. Dawno temu katolikom w Wołogdzie odebrano kościół. Ich kościół, który stoi zaledwie kilkadziesiąt metrów od mieszkanka gdzie się modlą. Każdego dnia go mijają, każdego wieczoru patrzą na niego z okna. Jego święte milczące wnętrze kryje dziś stoliki i krzesła, scenę i garderobę. Tam pracują kelnerki i kucharze. Zabrano go katolikom. Uczyniono zeń restaurację. A jego majestatyczna wieża wyciągając się nad przechodniami milcząc opowiada historię: o zgiętych kolanach, o łzach spadających na ziemię, o ostatniej drodze do raju tych którzy tu się modlili. Pamięta każde zdrowaś Maryjo Pełna Łaski i każdą pierwszą ciszę dziecięcego serca, które pierwszy raz przyjęło biały chleb, ciepły dotyk Boga. Przeżegnała się i poszła do domu. Powiedzieli im, że mogą sobie ten kościół kupić. Zapada cisza. Miasto zasypia. Spojrzałem na ciemne nocne niebo. Jutro znowu przyjdzie starsza pani. Znowu połamiemy chleb. Jeszcze raz spojrzymy na krzyż. I wzniesiemy serca.
O. Krzysztof Grzybek SVD

1 komentarz:

  1. Powiem prawde Z WIWELKĄ CHĘCIĄ BYM SIĘ ZAMIENIŁ Z TOBĄ...

    OdpowiedzUsuń