czwartek, 8 listopada 2012

minął rok


Minął rok...
 
Tutaj nie ma Kościoła. Nie ma kaplicy gdzie można by odprawić Mszę Świętą. Zapaliliśmy świecę. Dzisiaj mija rok! Jaki rok – zapytałem – o co chodzi? Ciepły uśmiech odmalował się na twarzy wesołego Białorusa. Rok temu założyliśmy naszą wspólnotę. Słona łza przez moment zakręciła mi się w oku, kiedy pamięć zaczęła odtwarzać te wszystkie wspomnienia minionych 12 miesięcy. Na początku był Nikolaj jedyny katolik w nowej dwuosobowej wspólnocie w Czerepowcu. Przyjeżdżał do Wołogdy raz w miesiącu, poświęcając jedyny wolny dzień od pracy, spędzając go w podróży, by wziąć udział we mszy św. To ze względu na niego zapadła decyzja: w Czerepowcu będzie wspólnota. Oprócz niego był Siergiej. Były adwokat poszukujący prawdy – jestem protestantem, chcę zostać katolikiem – mówił. Rok temu było nas zaledwie trzech. Mieliśmy tylko nadzieję i mały chwiejący się stolik na którym sprawowaliśmy Eucharystię w byłej kotłowni – obecnie wyremontowanej przez protestantów sali modlitewnych spotkań. Pierwszą Eucharystię w Czerepowcu odprawialiśmy w takim składzie. Jak bardzo nas ogrzała wtedy ta mała świeca, jak wielki ogień zapaliła. Potem był telefon, krótka rozmowa prowadzona drżącym głosem i dotyk Ducha Świętego. Neli – nauczycielka, ukraińskiego pochodzenia przybyła do naszej „kotłowni". Pamiętam jej łzy podczas pierwszej Eucharystii – „to jest Ciało Moje, które za was będzie wydane" – coś w niej drżało, piękno wiary która daje życie. I tak już w czwórkę modliliśmy się, dotykaliśmy tajemnicy Boga w każdej Eucharystii. Bo przecież o to tu chodzi, by spotkać się z tajemnicą … która przychodzi do nas w ciszy i wzywa by dać odpowiedź. I ona zabrzmiała. W ciszy grudniowego wieczoru, gdy 25 stopniowy mróz pokrył już lodem szyby naszej Wołogodzkiej kaplicy, gdy blask choinkowych świec rozpalił już stęsknione serca, gdy „Śliczna Panna Syna kołysała" Siergiej uroczyście wyznał: „Wierzę … w Jednego Boga … w Jeden Święty Powszechny, i Apostolski Kościół … w Ciała Zmartwychwstanie i życie wieczne. Amen."Witamy Cię bracie. Członku Ciała Chrystusowego. To wyznanie było jakby promieniem tej małej świecy, którą zapaliliśmy jesiennym popołudniem, jakby owocem, który zrodziła nasza nadzieja, a na pewno wielkim darem Boga, który daje się poznać tym, którzy Go szukają. I dał On po raz kolejny naszej małej Czerepowieckiej trzódce raz jeszcze odczuć swoje szczególne błogosławieństwo. Lena – pani adwokat jeszcze tej samej zimy stanęła razem z nami wokół chwiejącego się stoliczka, na którym stał krzyż i kielich … cichy szept Dobrego Pasterza poszukującego swych umiłowanych. Bo to przecież on nas tu zgromadził i ogrzewał tej zimy. „Nie bój się małą trzódko..." A kiedy wiatr przyniósł pierwsze marcowe tchnienie zbliżającej się wiosny było nas już sześciu. Andriej – nauczyciel języka Rosyjskiego, wszedł po raz pierwszy do naszej kotłowni. Chcę przyjąć chrzest. Czy Pan wie, że to długa droga? Zapytałem. Kiwnął głową. Widzę jak z uwagą wsłuchuję się w słowa katechezy, która głoszę naszej maleńkiej „Czerpowieckiej parafii". Czuję jak wiele mi jeszcze brakuje, by przekazać im wszystkim całą głębię i piękno Tego, w którego wierzę. Czyż nie wolno mi jednak wierzyć, że On tu jest, że nie nie na darmo kazał zapalić tę świecę? Potem był Nikolaj – straszy Pan, bardzo zapracowany. Tak rzadko może do nas przychodzić. Czyż i nie on jest jakby kolejnym blaskiem bijącym z naszego małego ołtarzyka? Czyż nie mam dziękować Bogu za każdy dzień, w którym pozwala mi sobie służyć? Od niedawna w blasku naszej świecy stoi kolejna osoba. Lilia młoda studentka z Kazachstanu. I raczej nie jest ona ostatnim znakiem szczególnej łaski, która była nam dana w tym roku. Odwiedzali nas protestanci, prawosławni, zwykli ludzie których zainteresowało to, co się dzieję „w byłej kotłowni". Dlaczego grupka ludzi gromadzi się w takim miejscu w taki mróz? Co takiego jest w tym krzyżu na który patrzą? Zadawali mi pytania. Dlaczego nie szukasz sobie żony? Jak to możliwe by człowiek żył sam? Spojrzałem na naszą malutką świecę. Nie jestem sam. Rozumiem ich. Rozumiem dlaczego zadają takie pytania. Czyż Bóg nie jest tajemnicą wiary? Czyż nie potrzeba oczu by widzieć blask ognia, a wiary by dostrzec jego Źródło? Warknął już silnik autobusu, którym każdego sobotniego wieczoru wracam do Wołogdy. Krótki uśmiech na pożegnanie, do zobaczenia za tydzień. Rocznica naszej wspólnoty była skromna i huczna zarazem. Parę ciastek, tabliczka czekolady zamiast obiadu, jak co tydzień piliśmy wspólnie herbatę po mszy św. Parafianie kupili nowy, duży, składany stół, który bardziej przypomina ołtarz niż nasz maleńki chwiejący się stoliczek. Mamy dwie nowe świece. Były kolejne telefony, kolejni ludzie zadający pytania. Czyż Bóg nasz nie jest Bogiem, w którym warto pokładać nadzieję?
O.. Krzysztof Grzybek SVD

o poloni w Rosji


 
Złote słońce skłoniło już swą zmęczoną głowę za horyzont, zostawiając Wołogdę jak i tysiące innych, rosyjskich miast w delikatnych objęciach milczącej nocy. Czas ciszy, czas odpoczynku. Dzień zadusznych dobiegał końca. Drzwi naszej parafii się zamknęły, żegnając cichnące głosy odchodzących parafian, przybyłych by pomodlić się za zmarłych. W ciemnej kaplicy, u stóp figurki Matki Bożej Fatimskiej paliła się jeszcze świeca. Rzucała osobliwe, blade światło na pomarszczoną, spokojną twarz starszej pani, wpatrzonej w dłonie Niepokalanej. Ciszę wieczoru na chwilę przerwał szept kobiety: „ dla mamy." I popłynęła pieśń. „Serdeczna Matko, opiekunko ludzi, niech Cię płacz sierót do litości wzbudzi..." Blady płomień znieruchomiał, jakby zamarł w milczeniu, oddając cześć Pani Świata. Pokrył ciepłym dotykiem jej stopy, jakby chciał przynieść drżącą modlitwę wzruszonej parafianki. Jakże dziwnie brzmiały te słowa – polskie słowa – tu w Wołogdzie, w mieście w północno zachodniej części Rosji - „wygnańcy Ewy do Ciebie wołamy..." Myślę, że tego wieczoru starsza pani nie była w kaplicy całkiem sama. Myślę, że była tu jej zmarła mama. Janina Oziębłowska dzieląc los tysięcy prześladowanych Polaków, wraz z całą swoją rodziną była zesłana w latach 30tych minionego wieku, w głąb w Związku Radzieckiego, jako tak zwany „element socjalnie niebezpieczny". Jej cierniowa droga zaprowadziła ją, jak i wielu innych w tym bolesnym czasie, do obozu koncentracyjnego, gdzie zmuszona była walczyć o przetrwanie. „„wygnańcy Ewy do Ciebie wołamy... zlituj się zlituj niech się nie tułamy." Młoda Polka jak wiele innych polskich dziewczyn poznała Rosjanina, więźnia tegoż obozu , który stał się jej mężem. Dla Polaków siłą wyrzuconych ze swej ojczyzny, wywiezionych ze swego kraju, wschód stał się nową ojczyzną, „Do kogóż mamy..." Tutaj rodziły się ich dzieci. Chodziły do rosyjskich szkół, rosły, dojrzewały i ta ziemia stała się ich domem. „...wzdychać nędzne dziadki..." Tutaj dorastały, zakładały swoje rodziny, i żegnały swoich kochanych rodziców, pamiętających jeszcze wersety Mickiewicza, zapach wigilijnej wieczerzy, puszysty dotyk białego opłatka i dźwięk kościelnych organów „tylko do Ciebie ukochanej Matki". Stare, wytarte zębem czasu i pomarszczonymi, spracowanym rękami modlitewniki, drewniane różańce i obrazki Czarnej Madonny są świadectwem głębokiej wiary i polskości, tysięcy ludzi jak mak rozsypanych, po całym terytorium obecnej Rosyjskiej Federacji. „U której Serce otwarte każdemu...a osobliwie, nędzą strapionemu". Poszarzałe zdjęcia na półkach – To mój tata Stanisław, to wujek Zbigniew, a to mama Anna, babcia Marcelina – często słyszałem z wielu ust po rosyjsku wypowiadane polskie imiona. Usta te nie zapomniały słów pacierza, których mama uczyła, po cichu, potajemnie lecz gorliwie. Strudzone serca nie zapomniały, jakże dziwnie tutaj brzmiących słów: kto ty jesteś ? Polak mały. Jaki znak twój? Orzeł biały. Gdzie ty mieszkasz? Głoś zadrżał. Starsza pani skłoniła na chwilę głowę pogrążając umysł i serce w ciszy milczącej kaplicy. „Dziękuję ojcze. Dziękuję" Zabrzmiały polskie słowa. Starsza pani nie pamiętała trzeciej zwrotki. Miała też kłopoty z przypomnieniem sobie dwóch pierwszych. Janina Oziębłowska umarła bardzo wcześnie, zostawiając nad szarym grobem i pod sinym niebem dwie przytulone w milczeniu córki. Jedna z nich miała wtedy dwanaście lat. Sieroty. Dwoje dzieci w których piersiach biły jakby dwa serca, oddane dwóm krajom, dwóm ojczyznom, które w ich życiu stanowiły jeden dom, wygnańców dom. „Dziękuję ojcze". Cały dzień czekała na tę chwilę, prosiła by wydrukować jej tekst ukochanej pieśni, modlitwy dawno zmarłej mamy. Potomkowie polskich zesłańców w Rosji rozrzuceni po całym obszarze tego ogromnego kraju, stali się częścią tego społeczeństwa, często zabiegając o coraz głębsze wzajemne pojednanie i przebaczenie między dwoma narodami, które łączy wspólna przecież, choć czasem bolesna historia. W wielu miastach działają aktywnie organizacje polonijne i tak zwane „Polskie Domy" zrzeszające potomków dawnych wygnańców i ich dzieci urodzonych już na przełomie XX i XXI wieku. Biało-czerwone flagi, zdjęcia Kopernika, Chopina, Sienkiewicza, Jana Pawła II witają gości i gospodarzy tych szczególnych domów. Miejsc pamięci i czci, miejsc gdzie bije biało-czerwone serce, gdzie ziemia i ściany jakby pachną „krwią i blizną" miejsc dumy i nadziei. Miejsc nierzadko otoczonych modlitwą. Polsko brzmiące„Wieczny odpoczynek racz im dać Panie..." - nierzadko płynie na cmentarzach gdzieś setki i tysiące kilometrów na wschód od Wisły „a światłość wiekuista niechaj im świeci..." brzmi w w miejscach pamięci i przy pomnikach, świadkach losów strudzonych wygnańców. W grudniowe wieczory w wielu domach zapalone są świecę, a rodzina gromadzi się wokół betlejemskiej kolędy i zielonej choinki wypatrującej pierwszej gwiazdy, znaku Zbawiciela, ożywiając to co jest najcenniejsze i najpiękniejsze w ich dziedzictwie.. Zgasiłem już świecę. I starsza pani już wyszła. I modlitwa wieczorna do nieba pobiegła i pod stopy Pani z Jasnej Góry niosąc dole i niedole, radości i smutki, nadzieję i oczekiwanie, a także ufną modlitwę o wieczny pokój tych którzy odeszli. Wyjeżdżając z Wołogdy do domu, do Jarosławia, zabrała ze sobą biały chleb – opłatek – dla pewnej starszej pani, by i ona miała święta, by i w jej duszy zagościł pokój.
 
 
 
o. Krzysztof Grzybek SVD