czwartek, 8 listopada 2012

minął rok


Minął rok...
 
Tutaj nie ma Kościoła. Nie ma kaplicy gdzie można by odprawić Mszę Świętą. Zapaliliśmy świecę. Dzisiaj mija rok! Jaki rok – zapytałem – o co chodzi? Ciepły uśmiech odmalował się na twarzy wesołego Białorusa. Rok temu założyliśmy naszą wspólnotę. Słona łza przez moment zakręciła mi się w oku, kiedy pamięć zaczęła odtwarzać te wszystkie wspomnienia minionych 12 miesięcy. Na początku był Nikolaj jedyny katolik w nowej dwuosobowej wspólnocie w Czerepowcu. Przyjeżdżał do Wołogdy raz w miesiącu, poświęcając jedyny wolny dzień od pracy, spędzając go w podróży, by wziąć udział we mszy św. To ze względu na niego zapadła decyzja: w Czerepowcu będzie wspólnota. Oprócz niego był Siergiej. Były adwokat poszukujący prawdy – jestem protestantem, chcę zostać katolikiem – mówił. Rok temu było nas zaledwie trzech. Mieliśmy tylko nadzieję i mały chwiejący się stolik na którym sprawowaliśmy Eucharystię w byłej kotłowni – obecnie wyremontowanej przez protestantów sali modlitewnych spotkań. Pierwszą Eucharystię w Czerepowcu odprawialiśmy w takim składzie. Jak bardzo nas ogrzała wtedy ta mała świeca, jak wielki ogień zapaliła. Potem był telefon, krótka rozmowa prowadzona drżącym głosem i dotyk Ducha Świętego. Neli – nauczycielka, ukraińskiego pochodzenia przybyła do naszej „kotłowni". Pamiętam jej łzy podczas pierwszej Eucharystii – „to jest Ciało Moje, które za was będzie wydane" – coś w niej drżało, piękno wiary która daje życie. I tak już w czwórkę modliliśmy się, dotykaliśmy tajemnicy Boga w każdej Eucharystii. Bo przecież o to tu chodzi, by spotkać się z tajemnicą … która przychodzi do nas w ciszy i wzywa by dać odpowiedź. I ona zabrzmiała. W ciszy grudniowego wieczoru, gdy 25 stopniowy mróz pokrył już lodem szyby naszej Wołogodzkiej kaplicy, gdy blask choinkowych świec rozpalił już stęsknione serca, gdy „Śliczna Panna Syna kołysała" Siergiej uroczyście wyznał: „Wierzę … w Jednego Boga … w Jeden Święty Powszechny, i Apostolski Kościół … w Ciała Zmartwychwstanie i życie wieczne. Amen."Witamy Cię bracie. Członku Ciała Chrystusowego. To wyznanie było jakby promieniem tej małej świecy, którą zapaliliśmy jesiennym popołudniem, jakby owocem, który zrodziła nasza nadzieja, a na pewno wielkim darem Boga, który daje się poznać tym, którzy Go szukają. I dał On po raz kolejny naszej małej Czerepowieckiej trzódce raz jeszcze odczuć swoje szczególne błogosławieństwo. Lena – pani adwokat jeszcze tej samej zimy stanęła razem z nami wokół chwiejącego się stoliczka, na którym stał krzyż i kielich … cichy szept Dobrego Pasterza poszukującego swych umiłowanych. Bo to przecież on nas tu zgromadził i ogrzewał tej zimy. „Nie bój się małą trzódko..." A kiedy wiatr przyniósł pierwsze marcowe tchnienie zbliżającej się wiosny było nas już sześciu. Andriej – nauczyciel języka Rosyjskiego, wszedł po raz pierwszy do naszej kotłowni. Chcę przyjąć chrzest. Czy Pan wie, że to długa droga? Zapytałem. Kiwnął głową. Widzę jak z uwagą wsłuchuję się w słowa katechezy, która głoszę naszej maleńkiej „Czerpowieckiej parafii". Czuję jak wiele mi jeszcze brakuje, by przekazać im wszystkim całą głębię i piękno Tego, w którego wierzę. Czyż nie wolno mi jednak wierzyć, że On tu jest, że nie nie na darmo kazał zapalić tę świecę? Potem był Nikolaj – straszy Pan, bardzo zapracowany. Tak rzadko może do nas przychodzić. Czyż i nie on jest jakby kolejnym blaskiem bijącym z naszego małego ołtarzyka? Czyż nie mam dziękować Bogu za każdy dzień, w którym pozwala mi sobie służyć? Od niedawna w blasku naszej świecy stoi kolejna osoba. Lilia młoda studentka z Kazachstanu. I raczej nie jest ona ostatnim znakiem szczególnej łaski, która była nam dana w tym roku. Odwiedzali nas protestanci, prawosławni, zwykli ludzie których zainteresowało to, co się dzieję „w byłej kotłowni". Dlaczego grupka ludzi gromadzi się w takim miejscu w taki mróz? Co takiego jest w tym krzyżu na który patrzą? Zadawali mi pytania. Dlaczego nie szukasz sobie żony? Jak to możliwe by człowiek żył sam? Spojrzałem na naszą malutką świecę. Nie jestem sam. Rozumiem ich. Rozumiem dlaczego zadają takie pytania. Czyż Bóg nie jest tajemnicą wiary? Czyż nie potrzeba oczu by widzieć blask ognia, a wiary by dostrzec jego Źródło? Warknął już silnik autobusu, którym każdego sobotniego wieczoru wracam do Wołogdy. Krótki uśmiech na pożegnanie, do zobaczenia za tydzień. Rocznica naszej wspólnoty była skromna i huczna zarazem. Parę ciastek, tabliczka czekolady zamiast obiadu, jak co tydzień piliśmy wspólnie herbatę po mszy św. Parafianie kupili nowy, duży, składany stół, który bardziej przypomina ołtarz niż nasz maleńki chwiejący się stoliczek. Mamy dwie nowe świece. Były kolejne telefony, kolejni ludzie zadający pytania. Czyż Bóg nasz nie jest Bogiem, w którym warto pokładać nadzieję?
O.. Krzysztof Grzybek SVD

o poloni w Rosji


 
Złote słońce skłoniło już swą zmęczoną głowę za horyzont, zostawiając Wołogdę jak i tysiące innych, rosyjskich miast w delikatnych objęciach milczącej nocy. Czas ciszy, czas odpoczynku. Dzień zadusznych dobiegał końca. Drzwi naszej parafii się zamknęły, żegnając cichnące głosy odchodzących parafian, przybyłych by pomodlić się za zmarłych. W ciemnej kaplicy, u stóp figurki Matki Bożej Fatimskiej paliła się jeszcze świeca. Rzucała osobliwe, blade światło na pomarszczoną, spokojną twarz starszej pani, wpatrzonej w dłonie Niepokalanej. Ciszę wieczoru na chwilę przerwał szept kobiety: „ dla mamy." I popłynęła pieśń. „Serdeczna Matko, opiekunko ludzi, niech Cię płacz sierót do litości wzbudzi..." Blady płomień znieruchomiał, jakby zamarł w milczeniu, oddając cześć Pani Świata. Pokrył ciepłym dotykiem jej stopy, jakby chciał przynieść drżącą modlitwę wzruszonej parafianki. Jakże dziwnie brzmiały te słowa – polskie słowa – tu w Wołogdzie, w mieście w północno zachodniej części Rosji - „wygnańcy Ewy do Ciebie wołamy..." Myślę, że tego wieczoru starsza pani nie była w kaplicy całkiem sama. Myślę, że była tu jej zmarła mama. Janina Oziębłowska dzieląc los tysięcy prześladowanych Polaków, wraz z całą swoją rodziną była zesłana w latach 30tych minionego wieku, w głąb w Związku Radzieckiego, jako tak zwany „element socjalnie niebezpieczny". Jej cierniowa droga zaprowadziła ją, jak i wielu innych w tym bolesnym czasie, do obozu koncentracyjnego, gdzie zmuszona była walczyć o przetrwanie. „„wygnańcy Ewy do Ciebie wołamy... zlituj się zlituj niech się nie tułamy." Młoda Polka jak wiele innych polskich dziewczyn poznała Rosjanina, więźnia tegoż obozu , który stał się jej mężem. Dla Polaków siłą wyrzuconych ze swej ojczyzny, wywiezionych ze swego kraju, wschód stał się nową ojczyzną, „Do kogóż mamy..." Tutaj rodziły się ich dzieci. Chodziły do rosyjskich szkół, rosły, dojrzewały i ta ziemia stała się ich domem. „...wzdychać nędzne dziadki..." Tutaj dorastały, zakładały swoje rodziny, i żegnały swoich kochanych rodziców, pamiętających jeszcze wersety Mickiewicza, zapach wigilijnej wieczerzy, puszysty dotyk białego opłatka i dźwięk kościelnych organów „tylko do Ciebie ukochanej Matki". Stare, wytarte zębem czasu i pomarszczonymi, spracowanym rękami modlitewniki, drewniane różańce i obrazki Czarnej Madonny są świadectwem głębokiej wiary i polskości, tysięcy ludzi jak mak rozsypanych, po całym terytorium obecnej Rosyjskiej Federacji. „U której Serce otwarte każdemu...a osobliwie, nędzą strapionemu". Poszarzałe zdjęcia na półkach – To mój tata Stanisław, to wujek Zbigniew, a to mama Anna, babcia Marcelina – często słyszałem z wielu ust po rosyjsku wypowiadane polskie imiona. Usta te nie zapomniały słów pacierza, których mama uczyła, po cichu, potajemnie lecz gorliwie. Strudzone serca nie zapomniały, jakże dziwnie tutaj brzmiących słów: kto ty jesteś ? Polak mały. Jaki znak twój? Orzeł biały. Gdzie ty mieszkasz? Głoś zadrżał. Starsza pani skłoniła na chwilę głowę pogrążając umysł i serce w ciszy milczącej kaplicy. „Dziękuję ojcze. Dziękuję" Zabrzmiały polskie słowa. Starsza pani nie pamiętała trzeciej zwrotki. Miała też kłopoty z przypomnieniem sobie dwóch pierwszych. Janina Oziębłowska umarła bardzo wcześnie, zostawiając nad szarym grobem i pod sinym niebem dwie przytulone w milczeniu córki. Jedna z nich miała wtedy dwanaście lat. Sieroty. Dwoje dzieci w których piersiach biły jakby dwa serca, oddane dwóm krajom, dwóm ojczyznom, które w ich życiu stanowiły jeden dom, wygnańców dom. „Dziękuję ojcze". Cały dzień czekała na tę chwilę, prosiła by wydrukować jej tekst ukochanej pieśni, modlitwy dawno zmarłej mamy. Potomkowie polskich zesłańców w Rosji rozrzuceni po całym obszarze tego ogromnego kraju, stali się częścią tego społeczeństwa, często zabiegając o coraz głębsze wzajemne pojednanie i przebaczenie między dwoma narodami, które łączy wspólna przecież, choć czasem bolesna historia. W wielu miastach działają aktywnie organizacje polonijne i tak zwane „Polskie Domy" zrzeszające potomków dawnych wygnańców i ich dzieci urodzonych już na przełomie XX i XXI wieku. Biało-czerwone flagi, zdjęcia Kopernika, Chopina, Sienkiewicza, Jana Pawła II witają gości i gospodarzy tych szczególnych domów. Miejsc pamięci i czci, miejsc gdzie bije biało-czerwone serce, gdzie ziemia i ściany jakby pachną „krwią i blizną" miejsc dumy i nadziei. Miejsc nierzadko otoczonych modlitwą. Polsko brzmiące„Wieczny odpoczynek racz im dać Panie..." - nierzadko płynie na cmentarzach gdzieś setki i tysiące kilometrów na wschód od Wisły „a światłość wiekuista niechaj im świeci..." brzmi w w miejscach pamięci i przy pomnikach, świadkach losów strudzonych wygnańców. W grudniowe wieczory w wielu domach zapalone są świecę, a rodzina gromadzi się wokół betlejemskiej kolędy i zielonej choinki wypatrującej pierwszej gwiazdy, znaku Zbawiciela, ożywiając to co jest najcenniejsze i najpiękniejsze w ich dziedzictwie.. Zgasiłem już świecę. I starsza pani już wyszła. I modlitwa wieczorna do nieba pobiegła i pod stopy Pani z Jasnej Góry niosąc dole i niedole, radości i smutki, nadzieję i oczekiwanie, a także ufną modlitwę o wieczny pokój tych którzy odeszli. Wyjeżdżając z Wołogdy do domu, do Jarosławia, zabrała ze sobą biały chleb – opłatek – dla pewnej starszej pani, by i ona miała święta, by i w jej duszy zagościł pokój.
 
 
 
o. Krzysztof Grzybek SVD

wtorek, 11 września 2012

wrzesień 2012


„Effatha". I stało się. Uszy głuchego się otworzyły.„Effatha" Język znowu przemówił. Do martwych członków powróciło życie. „Effatha" Otwórz się. Otwórz, by życie w ciebie wstąpiło. Czyż nie szukasz życia, czyż nie tego w sercu pragniesz, ciepła, które przytula, siły, która daje odwagę, nadziei, która uczyni cię mocnym. Zabrzmiało... „Effatha! Otwórz się!" Czasem się gubimy. Czasem ktoś z nas może pomyśleć, że to nie ma większego sensu, że zła tyle wokoło, że świat dokądś się stacza, gdzieś grzęźnie, że trud jest bezwartościowy bo jest tylko trudem, mozołem. Zabrzmiało w ciszy! Z dala od tłumu! „Effatha" Z dala od taniej sensacji! Z dala od miernoty. Otwórz się! Czyż nie zastanawiałeś się nad tym, dlaczego On to zrobił? Przecież głuchy i tak wkrótce zachoruje, zostało mu 30, 45 może 60 lat życia. I co potem? Zestarzeje się, zgarbi, i słuch znowu się przytępi. Po co? Po cóż Jezus go uzdrawiał. Po co Ewangelista Marek o tym pisze? I co to znaczy w tym moim małym świecie, który czasem robi się zbyt trudny, zbyt szary, Trzeba iść z Nim. Trzeba mieć odwagę. Tam z dala od tłumów z dala od wątpliwości, od krzyku. Popatrzeć. Zadać Bogu pytanie. Bez słuchu człowiek nie słyszy. Nie wie co i kto chce mu powiedzieć. Słowo rozbija się o ciszę która... serce wypełnia samotnością. Bo nikt tam nie przebywa. Bo nie ma tam niczyjego słowa. Brak mowy, to kolejna cisza, w której mieszka głuchoniemy. Jak trudno nie móc mówić, o tym co boli, jak boli nie mówić o tym rani, jak rani , nie móc powiedzieć że się kocha, że chcę się być kochanym. Człowiek tak bardzo potrzebuje słowa! By ktoś wyrzekł do niego słowo pełne ciepła, by w jego sercu zamieszkał przez swoje słowo, by i on mógł w tobie zamieszkać przez swoje … słowo. Samotność niszczy, ona boli. Samotni mają prawo płakać. Mają prawo by ich przytulić. Oni są głusi, bo tęsknią w swej ciszy, za twoim słowem, dobrym słowem. Wziął go na bok. Chrystus wziął samotnego człowieka, na bok. Został z nim Sam … na sam … Tylko Ja … i Ty. Każdy z nas jest w jakiejś mierze samotny. Gdy przychodzi ból, gdy chwila trudna staje się rzeczywistością. Gdy cię posądzą, oplują, gdy choroba zajrzy ci w oczy, gdy znowu brakuję pieniędzy, gdy kolejny raz nie wygrywasz. Idź z Nim wtedy na bok. „Effatha", otwórz się! Otwórz się. By życie w Ciebie wstąpiło. Słuch jest potrzebny twojej duszy. Byś mógł usłyszeć Boże Słowo – otwórz Biblię! Tam jest prawdziwa opowieść! Ktoś zapisał realne, prawdziwe wydarzenia, ktoś inny zapisał swoją modlitwę, swój smutek, zmagania, żal, stratę. Otwórz Biblię. Czyż nie jest ona pieśnią o nadziei? Tak ona jest pieśnią o wielkiej nadziei. Odpowiem ci szybko i bez wątpliwości w moim sercu – ona jest głosem nadziei, głosem serca, głosem twojego trudu, i piękna. On leczy nasz usta byśmy mogli przemawiać – byśmy mogli się modlić, byśmy mogli z odwagą wobec świata i swojego bólu wypowiedzieć nasz smutek i zmęczenia. Otwórz Biblię, nie bój się! „Effatha" Ona cię zaprowadzi, ona da siłę, ona jest słowem, które brzmi w ciszy. Nie bój się. „Effatha"! Wielu przed tobą otwarło. Nie zawiedli się. „Effatha"
 
o. Krzysztof Grzybek SVD

wtorek, 17 lipca 2012

Wołogda Lipiec 2012


Lato. Zieleń, kwiaty. Wszędzie pełno kwiatów, i słońca złotym dotykiem ogrzewającego ich jasne bukiety Ludzie w Wołogdzie posadzili na lato wiele różnobarwnych kwiatów. Otoczyli się pięknem. Ludzie kochają piękno, pragną go. Kościół też otacza pięknem. Czas zwykły w ciągu roku, liturgiczny czas tak zwanych niedziel zwykłych to czas szczególnego piękna. Wielobarwnych kwiatów Kościoła, matki która rodzi swe dzieci. W tym czasie stają przed nami liczni święci. Z głębin historii wyłaniają się milczące twarze. Święty Piotr i Paweł, Jakub, Krzysztof, święci męczennicy Rzymu … Franciszek … Agnieszka … i wielu innych. Co w nich pięknego? Co nam mówią ? Zadałem sobie to pytanie. Dlaczego Kościół co roku wraca na kartach liturgicznego kalendarza, do takich imion jak Dominik, Bonawentura,Tomasz, Anna... święci … po co ? Chyba mówią tylko jedno słowo – warto! Warto wierzyć. Szli przez swoje życie. Świat zastał ich niegotowych, zdziwionych, poszukujących. A oni z kolei zastali świat trudnym, dzikim, pełnym wyzwań, zmuszającym do walki o swoje, do rozpierania się łokciami, do wydzierania swojego z ręki słabszej i mniejszej. W ciszy mojej modlitwy zabrzmiało – warto! Sprawdziliśmy to! Prosty znak krzyża, który wykonujesz każdego dnia, niesie z sobą tak wiele. Zastali świat swoich czasów ze swoimi wyzwaniami i trudnościami, z bólem, który niosły ich czasy, z tęsknotą, którą żywiło ich pokolenie. Znaleźli się w Kościele. Jakże trudne to było. Jakże wiele wyzwań i zmagań niósł Kościół ich czasów, jak wiele cierpiał z tym światem, za ten świat i od tego świata, z jego powodu. W ciszy wciąż brzmi – warto! Nie bój się. Naprawdę warto. Jak wiele wycierpiał Kościół ich czasów z powodu świata, który rzucił się na nich, z powodu nadziei którą w sercu trzymali – jak piękny kwiat, ciepły dotyk w nocy zagubienia. Święci mówią – warto! Kościół otacza się ich pięknem. Warto wierzyć, warto żywić w sercu tę samą nadzieję, trzymać piękno w sobie, dawać je innym. Twoje i moje czasy niosą z sobą szczególny ból, szczególny trud, dziwną tęsknotę. Czyż ich czasy tego nie miały? Twój i mój Kościół, Matka nasza, znalazł się w czasie szczególnym, trudnym, bolesnym. Czyż ich taki nie był? Czyż tak bardzo się od nich różnimy? Czyż nie toczymy tej samej walki. Czyż nie prosimy Boga o to samo? Moje łzy i łzy świętego smakują przecież tak samo. 2000 już lat Kościół roni te łzy. 2000 już lat żywi nadzieję. Warto! Sprawdzili to. Te słowa, które wypowiadasz co niedziela – Wierzę w Jednego Boga … Ojca … W Kościół Powszechny … W ciała zmartwychwstanie … warto. Sprawdzili. Doświadczyli Boga w swoim życiu, ich biografia, dowód na to, że to co jest napisane na kartach ewangelii – to prawda. To życie. Nie głupia nadzieja, ale siła i moc żyjącego Boga, który życie daje i życie chroni i życie twoje miłuje. To piękno. Wiara jest pięknem, Warto ją żywić. Warto ją karmić, bo ona świeci w ciemności, bo ona prowadzi, i tylko ona może podnieść. Warto! Z nią można iść dalej. Zacisnąć zbolałe zęby, uśmiechać się do mgły i iść. Sprawdzili to. Doświadczyli Boga w swoim życiu. Marek i Marta, Ignacy, Kinga – sprawdzili to. I dziś stają przed tobą cudowne kwiaty Kościoła – czerwone krwią swoich ran, i białe czystością – zielone, bo tak wielka była ich nadzieja. Warto chronić i dawać tę nadzieję. Są ich tysiące. Miliony. Tak różni tak wieloracy, tak wielorakie były i losy. Ale w ciszy brzmi tylko jedno słowo – które krzyczy – jesteś na dobrej drodze. Nie bój się. Oni tez się bali. Mieli swoje wątpliwości i upadki i grzechy. I modlitwa nie była łatwa. I Bóg był tajemnicą. I Kościół był tajemnicą. Warto! Nie bój się usłyszeć ich przesłania, ich głębokiego sprawdzonego, wypróbowanego życiem doświadczenia wiary, doświadczenia Boga. Chrystusa Jezusa, posłanego, zabitego. Który ma moc. On ma moc rodzic kwiaty do życia. Przez łzy i zmagania, przez trud i modlitwę, ma moc nadawać piękno i blask swoim dzieciom Kościoła. Kwiatom, by ogrzewały, Warto! Dlatego na szatach twojego księdza zieleń. Bo Kościół nie zapomniał. Bo wsłuchał się w ciszę. To nadzieja woła. To blask Bożego Domu, Domu Ojca i Syna woła ciebie. To szeregi świętych, odważnych ludzi, jak ty, wołają z kart historii. Wstań. Czemu nie wstajesz? Czemu płaczesz? Czyż i oni nie płakali? Czyż nie leżeli, nie lizali swych ran? Ten prosty znak, w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego – to on tak wiele kosztował, i kosztuje, dziś kosztuje i ciebie. I wzywa by zapłacić tę cenę. Warto! Naprawdę warto dziś być odważnym. Bo ten blask jest dla Ciebie. Blask słońca, które nie zajdzie, cisza i piękno Bożego ogrodu pełnego kwiatów, zieleń drzew, słodycz owoców którymi cię nakarmi Sprawiedliwy, Dobry Bóg, w Swoim Domu. Tam właśnie idziesz. Powiedziałaś przecież „Wierzę..." Usta twoje wyrzekły „ ...w Ciała Zmartwychwstanie..." zabrzmiało przecież „...w grzechów odpuszczenie" Powiedziałeś wierzę - „...w życie wieczne … Amen". Amen. Warto. Warto mówić: Amen. Niech tak będzie. Przyjdź Panie Jezu. Amen.

wtorek, 21 lutego 2012

21.02.2012

Otwarliśmy Księgę

Otwarliśmy księgę. Wołogda. Ponad trzystu tysięczne rosyjskie miasto nazywane przez swoich mieszkańców „północną stolicą" leżące około 500 km na północ od Moskwy. Miasto, które swymi narodzinami sięga początków drugiego tysiąclecia. Tutaj w górę wznoszą swe ręce liczne wieże prawosławnych cerkwi i wśród bicia dzwonów zanoszą jakby niemą modlitwę przed tron w niebiosach. Zapada wieczór, znowu ciemnością otulając szare jakby pomarszczone od odpadającej farby budynki wołogodzkiej starówki. One nie mogą konkurować z nowoczesnymi kilkunastopiętrowymi wieżowcami, ogłaszającymi nadejście nowego etapu historii. Zapaliliśmy świecę. Szerokimi ulicami mkną potoki samochodów, rykiem i blaskiem tysięcy białych, oraz żółtych świateł rozrywają gęstniejącą ciemność, i nocną ciszę, która już wkrótce położy do łóżek setki tysięcy zmęczonych mieszkańców. Na ołtarzu położyliśmy krzyż, a na nim białą hostię, cichy szept Boga, który tak się uniżył, dawno temu. Na podwórze szarego osiedla wyszła starsza kobieta zamaszystym ruchem rozsypując wokół siebie garść chleba. Wkrótce przylecą tu napuszone gołębie, gromadząc się na ucztę. Wlaliśmy już wino do flakonika. Wkrótce zacznie się i nasza uczta. Na parterze czteropiętrowego bloku, nieopodal centrum miasta zabłysło światło, malując jasnym blaskiem czoła opatulonych w ciemne kurtki i płaszcze ulicznych przechodniów. Na parterze zwykłego osiedlowego bloku zgromadziliśmy się, wokół otwartej księgi i zapalonej świecy. Na tę jedną godzinę w ciągu dnia nasze mieszkanko staje się świątynią. W Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen. I zalega cisza. Kładzie się na sercach delikatnym dotykiem przychodzącego z niebios. Cisza, na którą czekali, cisza której pragnęli, milczący dotyk Boga, którego poszukiwali w swym życiu. Katolicy pojawili się w Wołogdzie już w XIX wieku. Z głębokimi bruzdami na smutnych twarzach wyrzeźbionymi pazurem cierpienia i niedoli, przybyli tu zakładając swoje domy. Zesłańcy. Żołnierze, uczestnicy przegranych powstań listopadowego i styczniowego podzielili los tysięcy swoich rodaków, rozrzuconych po całym obszarze rosyjskiego imperium, z którymi historia okrutnie się obeszła. W Wołogdzie założyli swoje domy. Tęsknota w sercu stała się codzienną towarzyszką życia wygnańców. Lecz nie umarły te serca, których hart został stępiony młotem historycznej porażki. Pamiętali przecież słowa modlitwy. W sercach płonęła wiara. I nadzieja, że patrząc na to niebo, jakby obce, jakby inne, to przecież widzą ten sam podnóżek tegoż Pana, tak bliskiego, tak dobrego, tak znajomego. Jeszcze w sercach i umysłach nie ucichło święte „Ojcze nasz, który jesteś w niebie..." I pod Jego rodzicielką opiekę oddali swój wygnańczy los. Zakładali rodziny, rodziły się dzieci. Z czasem język rosyjski stawał się coraz bardziej swoim, jakby ojczystym, zwłaszcza dla tych, którzy rodzili się i dorastali już w tej nowej ojczyźnie. Lecz patrząc na niebo nie przestali się gromadzić na modlitwie, walczyli by zachować, by ustrzec w sercu swoim i swoich dzieci to, co dla nich było najcenniejsze. Już 29 marca 1962 roku w Wołogdzie zgodnie z decyzją Ministerstwa Spraw Wewnętrznych otworzono katolicki dom modlitwy. Tak narodziła się parafia, która z biegiem lat rosła i rozwijała się, dzięki Bożej łasce wspierającej trudy księży pracujących jednocześnie tutaj i w innych miejscowościach, oddalonych czasami nawet o setki kilometrów. Mijały lata, na wołogdzkich cmentarzach zaczęły pojawiać się pierwsze groby, nad którymi rozpościerały swe ramiona katolickie krzyże, znak wiary, którą zachowały mężne serca, znak wiary i nadziei, którą przekazali swoim dzieciom i wnukom, znak miłości, którą zaszczepili w sercach przyszłych pokoleń. Miłości do krzyża, której nie zabrakło w sercach tych, którzy zostali na tej smaganej biczem wschodnich mrozów ziemi. Podjęli trud. Już w 1913 roku, 27 października uroczyście został poświęcony katolicki kościół pod wezwaniem Podwyższenia Krzyża Świętego w Wołogdzie. Jego wieża do dziś wznosi swą rękę na chwałę Pana Niebios, jakby ojcowską dłonią chcąc przygarnąć i przytulić tych, którzy uciekają się do jego przybytków, którzy żywią tę samą co ich przodkowie nadzieję. Tej jesieni 1923 roku biły dzwony. Tłum zebrany u stóp nowego kościoła wołał „, święć się Imię Twoje" oddając Panu Niebios chwałę i to północne miasto pod Ojcowską opiekę. Lecz dzisiaj te mury milczą. Błękitne niebo nad Wołogdą zasłoniły smoliście czarne chmury Nadeszły trudne lata. W 1922 roku zostają skonfiskowane niektóre paramenty liturgiczne i część majątku znajdującego się w kościele. W końcu lat 20tych został aresztowany o. Jan Worslaw proboszcz parafii. Dnia 30 grudnia 1929 roku decyzją władz miejskich katolicki kościół został zamknięty, a parafia uległa likwidacji. Ucichło radosne alleluja, zgięto kark i zamknięto usta dumnej wieży, która odtąd musiała patrzeć na poniżenie swego ludu. Przepadł gdzieś radosny dźwięk dzwonu, zastąpiony teraz przez ciszę, która głosiła już tylko pustkę, Lecz nie umarły te serca, których hart został stępiony młotem prześladowań. W ciszy swoich domów zbierali się, w milczeniu swoich pokoi otwierali księgę: w górę serca, wznosimy je do Pana. I czytali słowa pozostawione im jak kotwica, której można się trzymać w czas nawałnicy: „Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie … cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda...". I podjęli trud. I choć kościelna wieża zamilkła na długie dziesięciolecia … Ja Ciebie chrzczę ... w ciszy domowych piwnic … w imię Ojca … potajemnie … i Syna … pod osłoną nocy … i Ducha Świętego. Amen. … W ukryciu wciąż rozbrzmiewało: Wierzę! Wierzę w Jednego Boga. Okazali się wierni. Pokazali, jak bardzo kochają. Odchodzili z tej ziemi ze świętym znakiem w gorejącym sercu, które nie umierało z nimi, lecz ciągle żyło pałając nadzieją zmartwychwstania. Odchodzili patrząc na milczące mury świętego miejsca i wieżę, z której ściągnięto krzyż. A nad ich grobami rozpościerały swe deszczowe płaszcze, ciemne chmury wciąż bijąc się z wiatrem o panowanie nad niebem. Nad grobami stali ich synowie, stały ich córki. I wnuki. A w ich pochylonych smutku postaciach jaśniała owa święta cisza, modlitwa powstańców, modlitwa ojców, która nie zamilkła, lecz rozbrzmiała w ustach i sercach następnych pokoleń. Ojcze nasz … któryś jest w Niebie … niech przyjdzie twoje królestwo … Zza stalowo szarych obłoków raz po raz wyglądało złote oko słońca, ogrzewając ciepłym blaskiem pomarszczone smutkiem czoła wołogodzkich katolików. Mieli w sercach tę samą nadzieję. Tą samą siłę i pragnienie. Oni podjęli trud swych ojców. Wierzę! Wierzę w Ciebie Bożę żywy! Pamiętam. W Trójcy Jedyny Prawdziwy. Nieśmiały blask słońca zapowiadał już rychły koniec deszczu, zapowiadał błękit nieba, który już wkrótce miał się ukazać. Amen. Mijały lata. Miasto się rozwijało, rosły wieżowce gęstniały arterie starego miasta zmierzającego powoli w trzecie tysiąclecie. Samotna wieża smagana deszczem, otulana wiatrem wciąż opowiadała kolejnym pokoleniom historię wiary jej budowniczych. I choć ogołoconą ją, nie przestała głosić krzyża, który mocno wbiła w serca wołogodzkich katolików końca XX wieku. I oni podjęli trud swoich ojców. Na początku lat 90tych na biurko Jego ekscelencji Abp. Tadeusza Kondrusiewicza ordynariusza diecezji Moskiewskiej wpłynęło pismo – prośba o zatwierdzenie statusu parafii Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Wołogdzie. Także władze miejskie wydały wkrótce zgodę na oficjalne zarejestrowanie katolickiej wspólnoty parafialnej. Nie zwrócono jednak budynku świątyni. Tak odrodziła się parafia. I trwa do dziś. Po latach milczenia, rozległo się głośne „Dzięki składajmy Panu Bogu naszemu". Pierwsza msza św. w nowej, jakby powstałej z martwych parafii odbyła 25 grudnia 1993 roku. Do stałej pracy w Wołogdzie został przeznaczony O. Jan Bocian , zakonnik werbista. Początki nie były łatwe. Kapłan mógł przyjeżdżać zaledwie raz w miesiącu, wokół niego gromadziła się garstka wiernych. Na początku nie było stałego miejsca. Trzeba było wynajmować jakieś pomieszczenie albo po prostu odprawiać msze w mieszkaniach parafian. Lecz ogień znowu płonął. Świetlisty płomień, który z zawziętością próbowano zagasić, zachował swój oczyszczający żar. Ostrze czasu nie przytępiło ducha, którego przynieśli ze sobą strudzeni powstańcy. Mijały lata. Młodziutka wspólnota się umacniała. W 1996 roku o. Jana zastąpił inny werbista, o. Jerzy Jagodziński. On postarał się o zakupienie stałego mieszkania, w którym została zorganizowana niewielka kaplica. Na tej samej ulicy do dziś dziś stoi kościół, milczący świadek wiary odważnych żołnierzy i ich potomków. 25 grudnia 1996 roku, dokładnie trzy lata od pierwszej mszy w północnej stolicy została poświęcona katolicka kaplica pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Radosne Alleluja brzmiało już w każdą niedzielę w uszach i sercach wołogodzkich parafian. Mijały lata, w małej kapliczce na osiedlu pojawiały się nowe twarze, będące owocem wiary pokoleń, owocem nadziei tak wielu, którzy ich poprzedzili, owocem łaski Boga, który pamiętał o tej smaganej mrozami ziemi. Wspólnota dynamicznie się rozwijała, uparcie wsłuchując się w słowa starej księgi „nie bój się mała trzódko, bo spodobało się Panu dać wam królestwo... „. Z czasem pojawiali się nowi kapłani, a także siostry zakonne ze Zgromadzenia Służebnic Ducha Świętego, nie szczędzące swoich sił dla dobra parafii. Eucharystia w małej kapliczce wkrótce zaczęła być sprawowana codziennie. Już w 1999 roku miała miejsce pierwsza komunia św. dwóch najmłodszych parafian. Pierwsza po 70cioletniej przerwie. Były też i smutne chwile. Historia raz jeszcze okrutnie się obeszła ze dumną wieżą, niegdyś wyciągającą znak krzyża nad miastem. W latach 90tych budynek kościoła, budowanego trudami i nadzieją wołogodzkich parafian początku XX wieku, został sprywatyzowany. Otwarto stare drzwi, do środka wniesiono stoliki, fotele, piece. Milczące mury niegdyś wyśpiewujące chwałę Bogu, niegdyś wsłuchujące się w łzy i modlitwy uciśnionych, teraz wypełniły się tłumami klientów nowej w mieście „restauracji". Dym kadzidła został zastąpiony dymem papierosów rozbijającym się smolistą strugą o milczące mury, dźwięk dzwonu ustąpił dudnieniu nowoczesnej muzyki. O posadzkę wygładzoną kolanami klęczących stukały obcasy tańczących młodych pań, nieświadomych zaszczytnej przeszłości tego miejsca. Wesela i bale, dyskoteki i przyjęcia wypełniły ściany, które ciągle jeszcze zachowały pamięć o chwale Boga, wyśpiewywanej ustami wiernych. Lecz chwała ta nie umilkła. Kilkadziesiąt metrów dalej, na drugiej stronie tej samej ulicy, każdego wieczoru i w każdą niedzielę gromadzi się gróbka ludzi by zapalić świecę. Łamiemy chleb. Chwałą Boga w Wołogdzie nie umilkła. Brzmi ona do dziś. Dziedzice wiary i ducha przykrytych kurzem historii powstańców podjęli ten trud. Codziennie się zbieramy, wieczorem, kiedy sznury samochodów z hukiem silników wyjeżdża na zatłoczone ulice, gromadzimy się wokół ołtarza, kiedy tłumy wypełniają stoiska wielu miejskich marketów. Zbieramy się jak gołębie szukające chleba w chłodzie wieczoru. Otwieramy księgę. Pan z wami … Słowa ewangelii według … I nastaje cisza. Ta sama cisza głęboka cisza, która uspokoiła zbolałe serca samotnych, stęsknionych powstańców. I zapala się światło. Ten sam blask, który jaśniał nadzieją w życiu naszych ojców, ta sama siła z nieba rodem, gotowa i sposobna przemieniać świat. Nienawiść zastąpić przebaczeniem, wrogość zniszczyć pokojem. Ta sama miłość, która podnosi z brudu biednego i sadza na tronie, ta sama miłość, która kocha życie i życie daje. Nasi ojcowie przekazali nam życie. Ten bezcenny dar, życie w Chrystusie. Razem z pierwszym znakiem krzyża, z pierwszym „wierzę" przynieśli ze sobą światło, które jaśniało, i jaśnieje w sercach wielu, których spotkali, i którzy jak oni uwierzyli nadziei. Dziś Wołogda jest już innym miastem. Przecież weszła w XXI wiek. Miastem, które patrzy w przyszłość żywiąc pragnienie rozwoju, pomyślności i szczęśliwego życia. I temu miastu chcemy nieść pokój. Chcemy mu dać światło, nadzieję życia wiecznego, wierząc, że chleb, który łamiemy jest przebłaganiem za zło tego świata. Za każdą łzę i ból, za każdą ranę i krzyk, za każdą hańbę i upodlenie, to jest kielich krwi … która za was będzie wylana. Jesteśmy świadomi wielkiego dziedzictwa. Dziedzictwa nie tylko mężnych powstańców ale i tych, od których oni przejęli światło nadziei. Tysięcy pokoleń, którzy przed nami szli. Odważnie kroczyli przez życie niosąc światu słowa starej księgi „Bóg tak umiłował świat, że Syna swego dał..." dziedzictwa, którym należy się dzielić, światła podarowanego ludzkości, przez Boga, który tak się uniżył. Tak dawno temu. I ten skarb chcemy przekazać. Dziś parafia w Wołogdzie cieszy się już swym : „malutkim dzieckiem". W oddalonym o 130 km. dalej mieście Czerepowiec co sobotę gromadzi się garstka ludzi. Na terenie byłej kotłowni ustawiają stolik, na nim biały obrus. I wsłuchując się w słowa starej księgi, dają świadectwo wiary, która jaśnieje miłością, w tym tak potrzebującym ludzkiego ciepła zmarzniętym mieście. „Tak Bowiem Bóg umiłował świat, że Syna Swego Jednorodzonego dał, aby każdy kto w Niego wierzy miał życie wieczne". Bo świat tak bardzo potrzebuje nadziei. Potrzebuje życia, które płynie z tych słów. Potrzebuje Boga, o którym daje świadectwo nowa, powstała zaledwie w ubiegłym roku „małą trzódka" Czerepowieckich katolików. Ta wspólnota jest filią wołogodzkiej parafii, owocem miłości do krzyża płonącej w sercach zapomnianych pokoleń. O ich wierze świadczy dumna wieża bez krzyża, na którą patrzę każdego dnia. W sercu słyszę wtedy słowa, wypowiadane ustami tysięcy pokoleń, wargami miliardów, którzy przede mną patrzyli na to samo niebo w różnych miejscach świata. Patrząc na te mury słyszę wyraźnie ich słowa: „Wierzę w Jednego Boga, Ojca Wszechmogącego … i w Jezusa Chrystusa Pana naszego … wierzę w Ducha Świętego Pana i Ożywiciela" Dziedzictwo wiary, dziedzictwo życia wiecznego. Nie wolno nam o nim milczeć. W obecnym czasie pojawiła się możliwość zakupu budynku wołogodzkiego kościoła przez wspólnotę katolików. Nasi parafianie z nadzieję i radością przyjęli tę wiadomość. Drodzy czytelnicy i przyjaciele, bracie i siostry w Chrystusie Panu naszym, pamiętajcie o nas. Pamiętajcie w waszych modlitwach. Bo i my chcemy podjąć trud naszych ojców.

niedziela, 5 lutego 2012

luty 2012

Wieczór, 18:00. Zapaliliśmy znów świece. Wkrótce się zacznie. Starsza pani już stoi w drzwiach. Ona zawsze przychodzi pierwsza. Za oknami gęstnieje mrok. Szybko mknące postacie otulone w ciemne płaszcze i puchowe kurtki migają pod naszymi oknami szarością swych zmarzniętych, smutnych twarzy. Raz po raz błyskają światła samochodów, rzucając osobliwe cenie na wnętrze naszej ciasnej kapliczki. One tylko na chwilę rozpraszają noc. Kiedy przejadą, kiedy zgaśnie ich światło, znowu nastaje ciemność. Starsza pani podeszła już do ambony. Szeleszczą stare stronice poszarzałego lekcjonarza. Zaraz się zacznie. Suche wargi poruszają się bezdźwięcznie, kiedy bystry jeszcze wzrok śledzi i wyłapuje z uwagą każdą literę dzisiejszego mszalnego czytania. Zaraz się zacznie. Na ołtarzu stoi już kielich, a na nim biała hostia, cichy chleb, łagodny dotyk Boga, którego szuka co wieczór doświadczona przez życie starsza kobieta. To w Jego dłonie kładzie codziennie swe zmagania i trudy swojej córki. W Jego cieple ogrzewa swą duszę i niesie do domu światło, ciepły blask, który rozprasza mroki serc. Widziałam człowieka, mężczyznę w sile wieku, upadł, nie mógł wstać... zdziwił się, że jakaś staruszka dosłownie podbiegła i podniosła go z ziemi z troską i z obawą na pomarszczonej smutkami twarzy. Zaraz się zacznie. Staruszka w milczeniu oczekuje na te pierwsze słowa. Pan z wami. W górę serca. Wznosimy je do Pana. To dla Niego tu są. To Jego potrzebują i i Jego szukają, na to spotkanie pełne delikatności i ciszy, na dotyk czegoś innego niż gwar i krzyk czekają cały tydzień. Pan z wami. Dlatego co niedziela tu przychodzą. Młodzi i starsi, studenci, dyrektorzy i renciści, adwokat i ochroniarz z lotniska – wznosimy je do Pana. Kruszyna chleba, flakonik wina ich tu przyciągają Dlaczego? Dlaczego w ten jedyny wolny dzień w tygodniu nie pozostać w domu jak tysiące innych? Dlaczego nie leżeć w swym łóżku, czego szukacie w ciasnej i dusznej kapliczce, w której pod koniec mszy powietrze staje staje się ciężkie i jakby tłuste. gdzie po godzinie już nie ma czym oddychać? Nie mają kościoła. Mają tylko te ciasne cztery ściany. I dwóch księży, którzy przyjmują ich w swoim mieszkaniu. W bloku. W zwykłym osiedlowym bloku. Patrzą na Niego. Biały chleb, kruszyna dobroci, cicha obecność. Święte milczenie, echo świętych słów – To jest Ciało Moje za was wydane … za nas, za porażki i kłamstwa, za pomyłki i zło, za krzyk, gniew i żądzę zemsty, za każdą łzę która z oka dziecka wypłynęła od założenia świata, za każdy ból i krew rozlaną z nienawiści, za każdą truciznę w sercu młodego człowieka, za każdą śmierć i ból duszy … to jest kielich krwi mojej … która za was … będzie ... wylana. Dlatego tu są. Dlatego tak gorliwie przychodzą. Święta obecność. Przedziwny pokarm. Światło dla serca. Pokój dla duszy. Siła. I siła, z którą można iść dalej, siła która niesie ich przez życie. Moc, pokonująca zło. Dlatego tu są. Przychodzą do źródła. Czerpią. I karmią innych. Ogrzewają serca. „Robię to potajemnie. Co takiego spytałem? Moje dziewczyny, wychowanki domu dziecka. Raz w tygodniu prowadzę je do prawosławnej cerkwi. Same by nie poszły. Raz w tygodniu staję z nimi przed złotymi ikonami Chrystusa i Maryi. Patrzę jak się modlą. Trudne mają życie. Jedna z nich powtórzyła mi słowa swojej mamy: „dla mnie wszystko jedno czy jesteś moim dzieckiem, możesz umrzeć, nie chcę cię" patrzę na ich łzy i modlę się z nimi. Raz w tygodniu, potajemnie". Tu panuje wolność sumienia, ale nie wszyscy to rozumieją, nie wszyscy się zgadzają. Szefowa domu dziecka jest wrogiem wszelkiej religii. „Więc jej nie mówię, że stoimy przed ikoną, więc jej nie mówię, że już jestem matką chrzestną dziecka, które utraciło miłość i ciepło swej ziemskiej matki". Widziałem słony ślad gorzkiej łzy na jej policzku. Pani pedagog domu dziecka w Wołogdzie, parafianka Rzymsko Katolickiej Parafii Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny uśmiechnęła się smutno. Ona zarabia nie więcej jak 600 złotych. Co niedziele przychodzi się ogrzać się w cieniu tych słów. Pan z wami. W blasku tej świecy. W górę serca. W ciszy Świętego: Błogosławieni jesteście, gdy prześladują was … przychodzi i klęka … błogosławieni, którzy się smucą … patrzy na krzyż … błogosławieni ubodzy … zadzwoniła do mnie wieczorem. „Czy ojciec już wrócił z Czerepowca? Dziś straszny mróz, bałam się że ojciec zmarznie". Błogosławieni miłosierni. Tak wierzę. Mocno wierzę, że moi parafianie są błogosławieni. Bo Pan ukochał ubogich. Bo Jezus Chrystus ukochał smutnych i pogardzanych. Umiłował tych, których sam znalazł, którzy przyszli do Niego, którzy ufają w Jego dobroć. Ukochał tych, których szuka. Dzwonek do drzwi. Otwieram. Wyższa ode mnie barczysta postać patrzy ostrym wzrokiem swych brązowych jak ziemia oczu. Widzę dwugłowego orła na ramieniu, czerwone ozdoby oficerskie. Mundur policjanta. Kiedy rozmawiałem z nim widziałem upór i zdecydowanie. „Chce być katolikiem. Chce się ochrzcić". Przyszedł potajemnie. Tam u nich w szkole oficerskiej źle patrzą na tych, którzy mają coś wspólnego z religią. Mówił tak cicho. Chciałem mu pomóc. Otworzyć drogę, już przecież dostrzega światło. Już czuje jego blask, już słyszy kroki Tego, który się zbliża. Potrzebne jest przygotowanie. Aby przyjąć chrzest musimy cię przygotować. Kiwnął głową. Może się bał?A może po prostu zrozumiał? To nie jest dla niego łatwe. Aby tu przychodzić musi otrzymać pozwolenie. „Rozerwali mi różaniec. Zabrali i na moich oczach zniszczyli." On już Go zobaczył. Światłość, która go znalazła. „Proszę ojca czy mogę o coś spytać? Czy ja mogę … czy mnie wolno się modlić?" Błogosławieni. Tak wierzę, że moi parafianie, są spadkobiercami błogosławieństwa ubogich. Bo szukają. Bo pragną czystego serca, bo Boga chcą oglądać w Jego blasku, chcą radować się Jego pięknem. Chcą cieszyć Jego ciszą. Tu w Wołogdzie, mieście 500 km na północ od Moskwy żyje ponad 300 tysięcy mieszkańców. Wśród nich są i katolicy. I ci którzy Katolikami pragną się stać. I wielu ludzi poszukujących Boga. Często trafiają do sekt. Bo tego pragnienia z serca nie da się wyrwać. Głodu życia, wartości większej i trwalszej niż konto w banku. Nie da się usunąć z serca ludzkiego pragnienia miłości, nadziei która ma prawo ufać. Miłości nieśmiertelnej. Ufności , która z odwagą patrzy na cierpienie, która nie klęka przed złem, która zło pokonuje. Bóg kroczy. Idzie przez nasze życie do naszych serc. I woła i kołaczę, klęka i myje nasze nogi. To chcemy im dać. Jego miłość. Garstce tych, którzy tu przychodzą co niedziela lub raz na pół roku, tym którzy przychodzą tu z pytaniami i ze łzami, tym którzy są głodni słów pełnych ciszy, pełnych świętości, głodnych chleba, który nie wysycha lecz staje się pokarmem duszy. Nie tylko w Wołogdzie łamiemy ten chleb, nie tylko tu rozbłyska to światło. Czerepowiec. 130 km dalej. Przemysłowe miasto. Tam nawet ciasnej kapliczki w mieszkanku nie ma. Garstka katolików gromadzi się wokół zapalonej świecy stojącej na podrapanym chwiejącym się niskim stoliku. Co sobota w godzinie miłosierdzia stawiamy na nim krzyż. Nastaje cisza. Za krzyżem stoi kielich. Pan z wami. I tu w Czerepowcu w byłej kotłowni gdzie przychodzi katolikom zbierać się na mszy świętej, Chrystus przychodzi, patrząc z wysokości krzyża. Spogląda z wysokości białej hostii. Widzi ich serca, widzi życie pełne niepokoju i trosk, widzi sumienia, które pragną czystości, widzi starania i prace nad sobą, widzi ich wiarę, która jaśnieje choć małym to jednak jasnym blaskiem w szarości i warkocie hucznego miasta i zabieganego społeczeństwa. Tu w tej kotłowni jest ich kościół. Tu przy tym małym stoliczku, nad którym trzeba się pochylić by zapalić świecę jest ich katedra i chór, jest ogień, który ogrzewa ich serca i wskazuje drogę. Drogę do Domu. Do Domu Ojca, który czeka. I woła. Krzyczy słowami Swego Syna, szepcze ustami kapłana: błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości … albowiem będą pocieszeni. Jeszcze parę miesięcy temu było ich tu tylko dwóch. I zdawało się, że ten blask jest taki mały. Modlitwa tak niedostrzegalna. Chwała Ci Panie. I część Tobie Trójjedyny za blask świecy, którą możemy co dnia zapalać wspominając Twoją obecność. Już 19:00. Kolejny samochód wjechał na plac przywożąc strudzonego całym dniem pracy kierowcę. Starsza pani się uśmiecha. Dziękuję ojcu. Tak mi znowu jakoś lżej. Dziękuję. Idzie do domu. Do swej córki. Mija latarnię i płot. Jej oczy na chwile zatrzymują się na pobliskim budynku. Wzrok z ciepłym uczuciem przywiązania obejmuje ceglaną budowlę o dużych drewnianych drzwiach. Jest w tych murach coś bardzo znajomego, cennego, drogiego sercu. Wysoka wieża wznosi swe ramię w niebo jakby ręce do modlitwy. Wzrok mimowolnie zatrzymuje się na jej szczycie. Dawno temu, ściągnięto stamtąd krzyż. Dawno temu katolikom w Wołogdzie odebrano kościół. Ich kościół, który stoi zaledwie kilkadziesiąt metrów od mieszkanka gdzie się modlą. Każdego dnia go mijają, każdego wieczoru patrzą na niego z okna. Jego święte milczące wnętrze kryje dziś stoliki i krzesła, scenę i garderobę. Tam pracują kelnerki i kucharze. Zabrano go katolikom. Uczyniono zeń restaurację. A jego majestatyczna wieża wyciągając się nad przechodniami milcząc opowiada historię: o zgiętych kolanach, o łzach spadających na ziemię, o ostatniej drodze do raju tych którzy tu się modlili. Pamięta każde zdrowaś Maryjo Pełna Łaski i każdą pierwszą ciszę dziecięcego serca, które pierwszy raz przyjęło biały chleb, ciepły dotyk Boga. Przeżegnała się i poszła do domu. Powiedzieli im, że mogą sobie ten kościół kupić. Zapada cisza. Miasto zasypia. Spojrzałem na ciemne nocne niebo. Jutro znowu przyjdzie starsza pani. Znowu połamiemy chleb. Jeszcze raz spojrzymy na krzyż. I wzniesiemy serca.
O. Krzysztof Grzybek SVD

środa, 10 sierpnia 2011

10.08.2011

Tak bardzo boję się Boga... tak bardzo boję się Jego sądu... ostanie dni życia młodego człowieka, jedne z ostatnich słów. Umierał cierpiąc. Niewielkie hospicjum dla nieuleczalnie chorych w Irkucku patrzyło na powolną, agonalną śmierć kolejnego ze swoich pacjentów...tak bardzo się boję ... on nie był specjalnie wierzący, żył jak wielu na tym świecie, kto zauważył jego podróż ? I pewnego dnia usłyszał słowa lekarza jak wyrok – rak! I umierał w bólach i w konwulsjach łykając ze strachem słone łzy. Tu w Irkucku, w mieście nad brzegiem ogromnego jeziora Bajkał, które nazywane jest „świętym morzem", umierał w strachu... tutaj też stoi krzyż, i właśnie tutaj Bóg przychodzi z pomocą. U Jego łózka stanął kapłan. W ciszy słuchał jego krzyku. I podał mu ... krzyż. Mężczyzna ścisnął drewno jak tratwę ratunkową, przycisnął do piersi, jeden z ostatnich, a może i nawet pierwszych odruchów wiary człowieka, który żegnał się z życiem. Nie wiem. Nie znałem go. Parę dni później jego oczy zamknęły się... już na zawsze.. ale przed śmiercią, trzymał krzyż... na sercu. Po to tu jesteśmy. W centrum Syberii gdzie zima zaczyna się za szybko i za późno się kończy, po to tu jesteśmy, by wydzierać chłodnej śmierci jej strwożone, pozbawione nadziei ofiary... po to tu jesteśmy, by w ciemności codzienności, zapalić świece: Pan z wami ... Który Żyje i Króluje ... i wy żyć będziecie. Po to tu jesteśmy, by każdy miał szansę zobaczyć ten blask. Światło Tego, Który Jest, który Żyje, który Zwyciężył. I Ty będziesz żyć. Bo nosisz na duszy Jego znak. Znak życia, owoc męki i śmierci Baranka, który Zwyciężył, a z Nim Ty. Tak tutaj mówię, tym którzy przychodzą: Zwycięzcy. Bo są dziedzicami Wielkiego Zwycięzcy, Pana Światła ... i Życia. Po to tu jesteśmy. Księża i siostry zakonne, młodzi i starsi, strudzeni i pełni ducha, biegnący i ci którzy często ręce opuszczają – po to tu jesteśmy by rzucić garść światła, w codzienność ludzkiego życia. By rzucić garść Życia, które ma prawo zasługiwać na miano życia. By nadać piękno i sens codzienności. By mówić: idziesz drogą, do Nieśmiertelności. Nie wolno nam zapomnieć o tym bracia i i siostry moje. Nie wolno nam zapomnieć w wirze naszej codzienności, w szalonym galopie szarych i czarnych spraw, które nas przygniatają każdego dnia, że mamy iść odważne, że mamy iść z podniesioną głową, zadartą w niebo, wzrokiem wbitym w słońce. Idziemy do domu. Idziemy narzekając, często płacząc , zmęczeni zatrzymujemy się, zadajemy pytania, wątpimy. Lecz nie wolno nam porzucić tej drogi. Po to tu jesteśmy. By dać drogę tym, którzy już ją porzucili, by pokazać jej cel, tym, którzy nimi nigdy nie chodzili, którzy tej drogi nie widzieli. Bo ludzie zapominają. Oni już zapomnieli. Ojciec,który powołał nas do Życia, nie stworzył nas do śmierci. A my jakby na przekór zajmujemy się umieraniem. By uciec przed cierpieniem, by zarobić, by się wzbogacić, by wyszarpać bliźniemu kawałek jego życia, by przedłużyć swoją codzienność, by swoje życie, ubogacić, upiększyć, wzmocnić to ... co i tak jest marnością... a Ojciec ... Który Żyje i Króluje, każe nam wierzyć, każe nam się spieszyć. Do Domu. Do Życia. Gdzie Jego Syn Króluje. Gdzie i my Królować będziemy. W Domu Życia. I po to tu jesteśmy. By podać krzyż. A z krzyżem przecież nadzieję, z nim światło, z nim Życie. Lecz nie wszyscy chcą go przyjąć. Nie każdy chce słuchać. Nie każdy ma odwagę zasłuchać się w te słowa. Nie każdy chce otworzyć swe serce. To nic. Przecież nie przyjechałem tu robić karierę i odnosić jakieś niewiarygodne sukcesy. „Kto chce pójść za mną niech się zaprze samego siebie, niech weźmie swój krzyż..." właśnie w krzyżu sprawdza się wierność, właśnie w ogniu trudu ukazuje się blask miłości, bez której nie wolno iść za Chrystusem, bez niej się nie da. Spojrzałem na Bajkał. Przeszło sześćset kilometrów wody przede mną, ogrzewanej dzień i noc słońcem, a jednak lodowatej i nieprzyjaznej. I jak morza słonecznych promieni potrzeba by rozgrzać tę smoliście czarną głębię, tak i morza miłości i wiary trzeba, by ogrzać serce człowieka, który ucieka, który kurczowo życia się łapie, który schował się aż na dno swojej krótkotrwałej egzystencji, szukając bezpieczeństwa... uciekając przed sobą, przed cierpieniem, przed śmiercią. Właśnie po to tu jesteśmy. By zanieść światło na dno ludzkiego serca. Ono ma moc tam dotrzeć. Ono ma moc wyciągnąć na brzeg, pokazać złoty piasek, żar południa, delikatny dotyk szumiącego wiatru. Ono ma moc. Bóg nam zaufał. Właśnie nam, chrześcijanom, którzy otrzymaliśmy dar życia wiecznego, zaufał że poniesiemy to światło daleko, głęboko, na dno ludzkich serc. Jakże piękne to zadanie. Jak trudne. O Boże uzbrój nas w wiarę. Uzbrój nas w siłę. O Duchu Święty ukarz drogę, udziel Mądrości, nie szczędź nam Miłości. Ty któryś posłał mnie na to miejsce, ty któryś zaprowadził do tych ludzi pokaż dalszą drogę, otwórz oczy, rozjaśnij nam umysły. Bo trzeba nam ... zrozumieć, trzeba nam kochać ... i trzeba nam łapć Boga za rękę jak złapał umierający za krzyż ... rozpoczynając swoją ostatnią w wieczności podróż.

wtorek, 14 czerwca 2011

pierwszy rok za nami

Czas mojego pobytu w Błagowieszczeńsku powoli dobiega końca. Takie momenty bywają dla wielu okazją do podsumowań. Ja nie chce niczego podsumowywać. Chce podziękować. Pierwszy rok „mojego kapłaństwa" minął ... upłynął tak szybko ... wpatrywałem się w niebo, przyglądałem się ludziom ... Eucharystia była taka cicha ... modlitwa tak ważna ... dotknąłem czegoś, tak mi się wydaje, czegoś ulotnego. Po co tu jesteśmy? Co robią kapłani na misjach i jaki jest sens tego trudu, którego owoce są często tak małe? Zaledwie otarłem się o tajemnicę. Jak zrozumieć wielkość tego wyczekiwania, jakby milczenia w cierpliwym oczekiwaniu człowieka, który spragniony jest Boga, jak wody na pustyni... chcę dziś dziękować... Wsłuchiwałem się w ciszę, widziałem jej blask. „Chrystus Jezus mając naturę Boga ... nie skorzystał ze swojej równości z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie..." stracił wszystko ... wszystko ..."przyjmując naturę sługi ... uniżył samego siebie" zszedł bardzo nisko. wszystko pozostawił, wszystko oddał ... „uniżył samego siebie ... stając się posłusznym aż do śmierci ..." do śmierci. Jeżeli jestem kapłanem, to i umieram. Umieram dla świata, nie może inaczej być, nie może! Trzeba wszystko zostawić, wszystko oddać. Właśnie to ujrzałem w ciszy... opuściłem Polskę, nie po to by dokonać cudów, ale by stawać się kapłanem... by ofiarować wiele, by wszystko oddać, by wszystko złożyć na ołtarzu ... „...do śmierci krzyżowej" Nie bójcie się. Nie myślę o śmierci, widzę życie. Widzę Jego wartość i sens. I chcę je nieść. Ukazać Jego piękno. Dlatego trzeba umierać. To właśnie tutaj, skrępowany własną ludzką słabością, ograniczony językiem, który mimo wszystko zawsze pozostaje dla mnie obcy, właśnie tutaj mogę umierać! Stawać się kapłanem. Jak ten który był „...posłusznym aż do śmierci" . Jestem wdzięczny, bo życie mogę ofiarowywać... każdego dnia gdy wstaję ... i gdy ciemność nocy zapada ... gdy owoce pracy są tak nikłe ... choć pragnienia tak wielkie ... to właśnie tutaj łatwiej jest umierać, bo trudniej o owoce ... w ręku często pozostaje tylko nadzieja, światło które nosimy, światło, którego nie wolno wypuszczać z serca, radość, która ciągle ze mną jest. Wielka radość, teraz jeszcze większa. Wiara, za która należy dziękować. Porażka, która tak pięknie trzeba przyjąć, „jak śmierć krzyżową" sukcesy, za które wielbić trzeba ... życie ... bo „Żyjący na wieki" jest Jego dawcą. Piszę te słowa z wielkim pokojem w sercu. Droga przede mną. Trud i pewnie kolejna ofiara? Nie znam przyszłości. Ale idę. By znowu chociaż trochę oddać, chociaż trochę poświęcić. By spróbować umrzeć. Może uda się śmiercią życie odnaleźć, może uda się ofiarą z życia Życie podarować. Bóg prowadzi. Jestem tego pewny. Wiec trzeba iść! Droga przede mną ... i przed Tobą drogi bracie ... przed Tobą moja siostro! Droga przed Tobą. Życie przed Tobą. Ja nie wiem dokąd ty idziesz, nie wiem dokąd cię prowadzi. Tylko nie zapomnij. Nie zapomnij stawiając ten kolejny krok, a może pierwszy, nie zapomnij popatrzyć w Niebo... nie zapomnij o Świetle ... o Słońcu, które nie zna zachodu ... nie zna śmierci, choć zna ból ... i łzy ... i choć czuje czasem twoje łzy, słyszy twój jęk kiedy umierasz, gdzieś tam w samotności biczowana przez życie ... nie zna śmierci ... idź ... ale szybko idź ... i postaw ten krok ... patrz w niebo. Droga przed nami. Jakby mgłą okuta, jakby zasłoną zakryta, zamknięta byś się bał... a może byś zaufał?... raz jeszcze ... „On mając naturę Boga ... uniżył się ... aż do śmierci..." tajemnica kapłaństwa musi być tajemnicą życia ... inaczej nie ma sensu ... musi być tajemnicą ofiary .... orężem odwagi ... nadzieją w drodze ... tajemnica żyjących, idących drogą ... wszyscy ją nosimy ... ochrzczeni w Chrystusie, nosimy tajemnicę Jego umierania ... Jego życia ... drogi ... która trzeba pójść ... inaczej nic nie ma sensu ... inaczej wszystko jest mgłą ... pyłem i umieraniem ... zrób ten krok! Krok odwagi. Krok ku życiu! Krok pełen uporu, siły, piękna, mocy. Trzeba nam nieustannie ocierać się o tajemnicę. Ocierać o życie, które jest Życiem w pełni. Ja idę. Wybieram raz jeszcze kapłaństwo, raz jeszcze ofiarę, raz jeszcze życie. Gotów by znowu umierać, by znowu milczeć, gotów by patrzeć słońcu w oczy, mimo ciężkiej mgły, którą zasuwają mu na twarz, mimo ciemności która zasłania Jego blask. Chce widzieć Jego blask! Nie bój się umierać... by żyć ... nie bój się ciemności ... za nią jest Słońce ... i ono zawsze świeci .... tam zawsze świeci Słońce ... które nie zna zachodu ...
Błagowieszczeńsk 14.06.2011

środa, 30 marca 2011

Medytacja na III Niedziele Wieliego Postu

27.03.2011
140 kilometrów na północ od Błagowieszczeńska leży niewielkie miasteczko - „Swobodnyj". Nie łatwo tam dojechać. Droga jest kręta, długa, często zdradliwa. Szara warstwa popękanego asfaltu wiedzie poprzez lasy i pagórki, Gdzieniegdzie jakieś małe jeziorko, podobne do wielkiej kałuży którą rzucił Bóg w ten dziewiczy, piękny teren by i spragnione zwierzęta miały się czego napić. „O gdybyś znała dar Boży, ... prosiłabyś ... a dałby ci wody żywej" ... parę tygodni temu tam pojechałem. „Gdybyś znała dar Boży..." czym jest ten „Dar" ? ... W „Swobodnym" znajduje się mały domek, chatka mizernego wyglądu. Każdej Niedzieli zbiera się tam garstka ludzi ... „w górę serca" rozlega się wtedy po cichu „wznosimy je do Pana"... przychodzą. Zastanawiałem się dlaczego?Czego szuka garstka ludzi na cichej prostej mszy, bez organów i chórów ... Ludzie są spragnieni. Dzisiaj w III Niedziele Wielkiego Postu wróciłem, na chwile myślami do „Swobonego". Kilkoro osób z całego miasta przychodzi co niedziele na mszę świętą, szukając chwili ciszy. A potem wracają ... do swych domów, do trudu, do pracy, do swoich łez ... jedna z tych osób opowiedziała mi o swoich łzach, o swym trudzie .... i o nadziei. Spokojnym głosem opowiadała jak zmagać się musi każdego dnia , jak nie raz przychodzi zaciskać zęby i głową ścianę przebijać ... „wie ojciec ja tak bardzo chciałam przyjść do kościoła... gdzie można się pomodlić" właśnie dziś wracam myślami do tej pani, w trzecią Niedzielę Wielkiego Postu wracam do jej słów, do jej wiary, do odwagi. „O gdybyś znała dar Boży, ... prosiłabyś ... a dałby ci wody żywej" - słowa które nasz Pan właśnie dziś, w trzecią Niedziele Wielkiego Postu wypowiedział we wszystkich kościołach na całej ziemi: gdzieś tam na przepięknej bogatej watykańskiej liturgii, i tu w maleńkim „Swobodnym" gdzie nawet lichego kościółka nie ma, gdzie msza odbywa się w domku, w skromnie urządzonej izdepce ... Spacerując wsłuchuje się w nie: w te tajemnicze słowa o wodzie żywej: wsłuchiwał się także nasz papież, usłyszała je schorowana staruszka uczestnicząc przez radio w liturgii ołtarza, usłyszano i w Swobodnym ... usłyszała je moja znajoma, której życie nie jest przecież usłane różami. Usłyszałem i ja ... te słowa zostawiają jakąś ciszę w moim sercu ... czyż nie jest to cel owego Wielkiego czasu który został nam znowu dany? Poznać dar Boży. Poznać. I zachwycić się. Czym.? Wezwaniem, naszym powołaniem. By żyć. By tryskało w nas źródło ... źródło wody żywej. Tej wody potrzebuje dzisiaj człowiek. Kiedy wraca do domu po trudnym dniu z kilkoma groszami w kieszeni, kiedy patrzy w telewizor i widzi śmierć, kataklizmy, płacz, przemoc, ból ... tej wody potrzebują ci którzy się boją ...ci którzy nie widzą już sensu, nie dostrzegają piękna, którzy nie czuja już siły, którzy czują się przegrani, niechciani, niekochani, ... łykając kolejne gorzkie łzy potrzebują jej ci ... którzy zapomnieli jak kochać ... jak smakuje prawdziwa piękna miłość ... żebrzą o nią ci których nikt nie kocha ... i ci którzy odchodzą w samotności ... Potrzebują jej ci którzy już nic nie widzą ... bo odeszli ... bo pozostało po nich tylko milczenie ich szarych grobów ... Bracie mój! Słyszysz! Siostro moja kochana! Czas został dany. Wielki czas ... mówimy często – czas postu, modlitwy ... jałmużny ... jakie to trudne ... znowu to samo, znowu ten trud ... a ja wracam myślami myślami do Swobodnego .... i do tych słów: „O gdybyś znała dar Boży, ... prosiłabyś ... a dałby ci wody żywej" to dla mnie czas poznania na nowo Daru Bożego – daru wody, która stać się ma w nas źródłem, z którego napiją się spragnieni ... proszący o szczęście, o sens, o nadzieje, o modlitwę, ... o ciszę .... proszący by ich kochać ... jest wielu takich ludzi ... i im wszystkim dziś mówię odwagi! Poznajcie Dar Boży. Znajdźcie Światło. Znajdźcie Jego Źródło, Moja znajoma ze swobodnego nie utraciła swej siły, nie wypuściła z ręki swego Źródła ... ani bólu ... ona trwa ... I idzie. Życzę wam siły. Życzę wam byście szli mocno, byście biegli! Czasem przyjdzie się potknąć, i walnąć głową w kamień. Nieważne! Trzeba wstać. Już wstałeś? I znowu leżysz? Wstań znowu!! Biegnij! Poznaj Boży Dar, poznaj Jego świeżość, jego smak, aromat, jego ciszę, poznaj Jego nowość. . Poznaj dar darmo dany. To Wielki Czas. To nie jest czas smutku, ale odwagi, czas biegu ... czas Daru – danego by iść przez życie z podniesionym czołem, by iść przez codzienność nie wypuszczając z ręki siły ... i łez ... być może obie są nam potrzebne? To Czas poznania. To czas by na pustyni wybiło źródło, by zeschła ziemia na nowo wydała życie, by nakarmiła głodnych, by napiła płaczących ... byś poczuł swoje piękno, swoja ludzką godność, byś przekazał ją innym ... To Wielki Czas ... Poznaj Dar Boży i wydaj Jego owoc ... P)an przychodzi ... Odwagi ! Idź ... idź ... nie zatrzymuj się ... idź ... po Życie ...

wtorek, 22 lutego 2011

22.02.2011

Kolejna część Pamiętnika gotowa. MIłęj lektury

Byłem, zdaje mi się, w najzimniejszym miejscu na ziemi. I wcale nie mam na myśli temperatury. To był szary pochmurny dzień, słońce czasem tylko wychylało się zza gęstych białych zasłon by przez chwilę bladym wzrokiem popatrzyć na góry Arszan. To było smutne miejsce. Tu zgasło światło. A jednak cieszę się, że tam byłem. Przeszło 2000 km na zachód od Błagowieszczeńska znajduje się Irkuck. Miasto, stolica naszej diecezji, położone u stóp ogromnego jeziora Bajkał. Tam spędzałem swoje tzw. Wakacje, i stamtąd udaliśmy się ze współbraćmi do Arszan – to coś jak nasze Polskie Zakopane – ściśnięte lodem i mrozem niegościnne szczyty majestatycznych gór, z bladego nieba spoglądające ostrym, chłodnym wzrokiem na gładką jak stół równinę u ich stóp. Tam prości ludzie wybudowali swoje małe, karłowate domki, osłonięte i śmiesznymi powyginanymi płotami. Buriacja ... tak nazywa się ta kraina, niscy ludzie o skośnych oczach i okrągłych jakby opuchniętych twarzach, znaleźli tu swój dom. Tu jest ich ojczyzna. Arszan jest cichym miejscem. Brak tam tłumów i parkingów, byłem jedyną osobą która robiła tam zdjęcia, kilka straganów gdzie sprzedaje się mongolską odzież i żywicę ... która podobno leczy zęby. Śnieg, wiatr, cisza, samotna kobieta siedząca na zamarzniętej ławce, czekająca na ... próbowała sprzedać jakieś zioła ... ilu tu może być potencjalnych klientów ? ... czterech na dzień ? ... nie wiem, nie wyglądało na więcej. Małe, bardzo małe co ja mówię malusieńkie domki jakby zlepione z plasteliny, szare, gdzieniegdzie tylko obite jakby blachą, czarne, liche ... i okiennice – zawsze zielone, blado zielone, takie milczące. A pomiędzy tymi wioseczkami, rozrzuconymi jak groch co kilkanaście kilometrów chodzą milcząco stada krów o grubej, pofałdowanej sierści, grzebiąc w śniegu białymi kopytami, żując twardą, od mrozu sztywną trawę. Nikt ich nie pilnuje. Ponoć same na noc wracają do zagród.
I tam wpatrując się w milczące szczyty Buriackich gór, dziękowałem Bogu, że i tu ludzie Go szukają,jakby po omacku. Mijaliśmy buddyjskie świątynie, okrągłe budynki, w których wyznawcy tej religii szukają ciszy, a w niej ... tajemnicy ... mocy ... życia. Tu i ówdzie drzewa przyozdobiono dziesiątkami kolorowych wstążeczek, szarf, sznurków ... takBburiaci modlą się za zmarłych, dla nas Europejczyków to nie zrozumiałe, a oni tak wołają Boga. Jakże mają go nie wołać? To smutna ziemia. Historia świadkiem jej cierpień. Odkąd jestem w Rosji spotykam ludzi, którzy są potomkami dawnych zesłańców, Rosjanie, Jakuci, Ukraińcy, Białorusini, Polacy, Kazachowie, Czeczeni, Żydzi ... miliony ludzi, którym nakazano porzucić swoją ojczyznę znaleźć swój dom ... w tej zmarznięŧej ziemi. Jakże nie mieli wołać Boga. Przymierali głodem, szukali sposobów by wrócić by przeżyć ...dziś są tu ich dzieci, wnukowie,prawnukowie ... i budują ten kraj, i często szukają w nim życia ... światłą, noszą w sercu nadzieję. Spojrzałem w szare niebo. Na moment słońce uśmiechnęło złotymi promieniami ogrzewając zmarznięte skały. Tak, i nad tym niebem króluje nasz Bóg. I stąd woła i patrzy na swe dzieci. W ten dzień dziękowałem Bogu, że tu się znalazłem. W tym najzimniejszym miejscu na ziemi, choć temperatura sięgała zaledwie minus 15 stopni. Tu znalazłem katolicki krzyż, z napisem Polska. Tu zagasło światło. Tu na tej ziemi, wśród Buriatów i buddystów, wśród ludzi na grobach których zamieszczono czerwone gwiazdy, pochowano Polskiego księdza. Tu zgasło światło. Daleko był od domu. Pracował tu, by nieść nadzieję. By ogrzać cierpiących, szukających Boga, albo by po prostu wołać w ich imieniu ... nie wiem ...może sam krzyczał z bólu ... nie wiem .... to smutne miejsce. Ale on tu był. Żył. I tu na jego grobie zamieszczono krzyż. A więc tu narodził się do życia. Tu zgasło jego światło, a narodziło się życie. Czyż nie usłyszałem w tym miejscu, na tym cmentarzu, nad jego grobem ... czyż nie usłyszałem testamentu ?... nie poddawaj się ... „nastawaj w porę nie w porę" na ten grób spojrzał Bóg. Jestem pewny, słuchał naszej modlitwy, naszego różańca. Jakże brzmi „Zdrowaś Maryjo..." w takim miejscu. To słowo nadziei. To pozdrowienie, które zapowiada życie. Zapowiada zwycięstwo. Nie wolno przestawać. Nie wolno się zatrzymać. I tu na tym szarym niebie, zobaczyłem ciepły uśmiech słońca. Itu zobaczyłem, jak ludzie Boga szukają, jak pragną życia, jak wołają o nie w każdym miejscu na ziemi. Czyż do życia nie jesteśmy stworzeni, jak te góry by trwać? Czyż do radości nie jesteśmy powołani jak te słońce, by ciepło dać? Odwagi. Nad jego grobem stanąłem. Kimkolwiek był, sądzę,że był odważny. Sądzę, że nam wierzącym w Pana, potrzeba dziś trochę odwagi. By zobaczyć w lodowatym miejscu naszego życia wschodzące słońce, jego blask ... Miłość Boga ... który kocha ...mimo wszystko ...mimo wszystko ... przez wieczność ... odwagi ... moi bracia i siostry ... odwagi ...

22.02.2011
Błągowieszczeńsk